Niedawno czytałam relację z wizyty w Krakowie na blogu koleżanki i zwróciłam uwagę na komentarze, w których czytelnicy pisali, że często mieszkańcy danego miasta, w przeciwieństwie do turystów, nie odwiedzają wielu ciekawych miejsc, a o niektórych nawet nie wiedzą. W pierwszej chwili chciałam stanowczo zaprotestować, bo zawsze myślałam – i zdania chyba nie zmienię – że to mieszkańcy najlepiej wiedzą, że Kraków to nie tylko Wawel i Sukiennice, a Warszawa to dużo więcej niż Pałac Kultury. Jednak zaraz potem pomyślałam, że istotnie wielu z nas w natłoku codziennych obowiązków nie dostrzega różnych ciekawych miejsc, choć może bardzo często je mija. Zdarza nam się spędzać długie godziny, wertując przewodniki po odległych zakątkach świata, by dokładnie sprawdzić, jaką wystawę dobrze zobaczyć, gdy tam będziemy, oraz gdzie podają najlepszą kawę, a nawet nie słyszeliśmy, że w naszym mieście prezentowano prace światowej sławy artysty. W oczekiwaniu na urlop dobrze więc sprawdzić, czy w pobliżu pracy nie otwarto jakiejś klimatycznej kawiarenki, w sobotę wyciągnąć znajomych na koncert, a w niedzielę rodzinę do muzeum.
Korzystając z wolnego dnia w środku tygodnia, postanowiłam cieszyć się wiosną w Tyntesfield – posiadłości wiejskiej z epoki wiktoriańskiej. To najlepszy przykład tego typu zabudowy z tamtego okresu. Lonely Planet nazywa ją nawet „absurdalnie ekstrawagancką”. To urokliwe miejsce znajduje się zaledwie siedem mil na południowy zachód od Bristolu, a można tam dojechać zwykłym miejskim autobusem. Choć fanom dwóch kółek zdecydowanie polecam rower. Do rezygnacji z samochodu zachęca również oferta restauracji – dla gości przybyłych pieszo, rowerem lub korzystających z transportu publicznego przewidziano 20% rabat. Warto zarezerwować sobie chwilę na kawę i ciasto! Może nie jest to miejsce ekskluzywne, ale na pewno ciekawe, bo urządzone w budynku dawnej stajni. Podczas remontu pozostawiono tam nawet część ścianek działowych oddzielających kiedyś boksy dla zwierząt. Obok znajduje się duży sklep z pamiątkami – można kupić wszystko – od przewodników i książek kucharskich, przez typowe gadżety jak kubki czy koszulki po wspaniałe rękodzieło. W budynku jest winda, więc na wycieczkę spokojnie można ze sobą zabrać starszą osobę czy dziecko w wózku.
Zanim jednak ta ogromna posiadłość (ponad 200 hektarów) stała się ogólnie dostępnym miejscem spacerów – była prywatnym domem. Początkowo należał on do rodziny Tynte, od nazwiska której wziął swoją nazwę. Źródła podają, że mieszkali oni w tej okolicy od około 1500 roku. Dom był później dzierżawiony i kilkakrotnie sprzedany, aż w 1843 roku całą posiadłość kupił przedsiębiorca – William Gibbs – który znacząco powiększył i przebudował rezydencję. Gibbs dorobił się fortuny, handlując nawozami, a łączny koszt remontu równał się sumie 18-miesięcznego zysku brutto z jego wszystkich przedsięwzięć. Później sukcesywnie kupował ziemię, powiększając posiadłość, na terenie której zatrudniał 500 pracowników.
Zarówno William, jak i jego spadkobiercy prowadzili zakrojoną na szeroką skalę działalność dobroczynną, bardzo wspierając społeczność lokalną. A w czasie II wojny światowej posiadłość zamieniono na „medyczną wioskę” – największy amerykański szpital w Europie.
Ostatni mieszkaniec Tyntesfield – Richard Gibbs – zdecydował, że ze względu na konieczność przeprowadzenia gruntownego remontu domu, który wymagałby ogromnych nakładów finansowych, po jego śmierci posiadłość należy sprzedać. W ręce nowych właścicieli przeszły: dom i majątek obejmujący 1000 hektarów gruntów rolnych, 650 hektarów lasów oraz 30 domków jednorodzinnych. Sprzedaż przyniosła rodzinie zawrotną sumę 15 milionów funtów, a drugie tyle krewni pana Gibbsa otrzymali z aukcji przedmiotów stanowiących wyposażenie domów. National Trust kupił tylko centralną część nieruchomości z domem, ogrodem kuchennym i parkiem. Wiązało się to zresztą z niebywałym uporem dyrektora i członków organizacji, ponieważ zakupem nieruchomości były zainteresowane takie sławy, jak Madonna czy Kylie Mingue. Pałac poddano gruntownej renowacji, a park wrócił do dawnej świetności.
Odwiedzając Tyntesfield, możemy kupić bilet umożliwiający tylko wejście do parku lub wybrać opcję ze zwiedzaniem domu. Wygląda to nieco inaczej niż w standardowych muzeach. Pałac należy obejść i zapukać do drzwi. Gości wita obsługa. W holu ustawiono fortepian, na którym gra uroczy starszy pan, a w każdym pomieszczeniu czeka na nas przewodnik, który opowiada o znajdujących się tam przedmiotach i chętnie odpowiada na wszystkie pytania.
Pałac z każdej strony prezentuje się przepięknie.
Poza parkiem na terenie obiektu znajduje się ogród kuchenny, gdzie uprawiane są warzywa owoce i kwiaty. Można je kupić za niewielką darowiznę wrzucaną do kubeczka. Prawie wszystkie te miejsca dostępne są dla zwiedzających, a wiele z nich wygląda tak pięknie, że można byłoby stamtąd nie wychodzić.
Bilet wstępu dla osoby dorosłej to koszt £16,30. Dla tych, którzy nie chcą zwiedzać wnętrza pałacu – £10,10. Dla członków National Trust wstęp jest bezpłatny.