Tureckie wybrzeże Morza Śródziemnego to przede wszystkim piękne plaże i gwarancja słonecznej pogody. Jeśli dodać do tego urok miasteczek, takich jak Dalyan, Fethiye czy Marmaris, otrzymujemy idealne miejsce na urlop.

Wypoczynek

Zawsze z lekko ironicznym uśmiechem przyjmowałam opowieści znajomych o urlopie w hotelu z basenem, gdzieś w środku „niczego”, gdzie największą atrakcją jest 40° C w cieniu. Kajam się… Publicznie przyznaję, że słodkie lenistwo ma swój urok. Nawet dla świrów, którzy z trudem potrafią usiedzieć w miejscu pięć minut, a na każde kolejne mają tysiąc różnych pomysłów. Jestem pewna, że nie stanie się to moim stałym sposobem spędzania czasu wolnego, ale w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym poczuje zmęczenie codziennymi obowiązkami, zwyczajnie przepracowanie. Organizm zaczyna się buntować, coraz częściej odmawia posłuszeństwa i wysyła już bardzo wyraźne sygnały, że nie ma siły – wtedy warto, a nawet trzeba na chwilę odpuścić.
Urlop to dla mnie przede wszystkim poznawanie nowych miejsc, smaków, ludzi… Zazwyczaj z ogromnym apetytem… „głodna przygód, spragniona podróży”, ale i z planem. Palcem na mapie byłam już chyba wszędzie, w bezsenne noce sprawdzając połączenia kolejowe w różnych zakątkach świata i szacując budżet ewentualnego wyjazdu. Układanie programu sprawia mi prawie tak dużą przyjemność, jak jego realizacja. Odkryłam jednak (lepiej późno niż wcale), że wyjazd bez planu też może być bardzo przyjemny. Trzeba tylko zagłuszyć w sobie wewnętrznego detektywa Monka i cieszyć się życiem. Na szczęście silniejsza od potrzeby planowania jest chęć podróżowania, więc gdy padło hasło „odwiedź nas w Turcji”, pomyślałam „dlaczego nie?”. Oczywiście oprócz biletów lotniczych kupiłam też przewodnik, ale po przeczytaniu kilku zdań sama się skarciłam – „Magda, daj spokój. To tylko trzy dni. Odpocznij”.
Już pierwszego dnia, kładąc się spać, uświadomiłam sobie, jaką radość sprawia mi nienastawianie budzika. Odruchowo chciałam to zrobić, ale na szczęście przypomniałam sobie, że nie muszę. Mimo braku nieznośnego dźwięku rano obudziłam się dość wcześnie, a co najważniejsze – byłam wypoczęta. Dodatkowo z największą przyjemnością odkryłam, że czekało na mnie jedzenie. Po prostu było. Nie musiałam robić zakupów, a potem przygotowywać śniadania. Ktoś zrobił to za mnie. Niby nic takiego, a tak bardzo cieszy.

Gdzieś przy drugim łyku porannej kawy uświadomiłam sobie, że w ogóle nic nie muszę. Wyjątkowo nigdzie się dziś nie spóźnię, bo nie umawiałam się na konkretną godzinę. Mam czas… Dlaczego więc nie położyć się przy basenie, łapiąc promienie słońca… Bezczynne leżenie to stanowczo za duże poświęcenie jedynie dla złocistej opalenizny, można jednak dodatkowo nadrobić zaległości w czytaniu…
Największym plusem hotelu w Dalaman, poza atrakcyjną ceną i bardzo małą odległością od lotniska, były spokój i cisza. To było spore zaskoczenie, bo w środku sezonu spodziewałam się raczej tłumu turystów. A spokój był dlatego, że dużą część gości stanowiły załogi samolotów, a przebywające tam rodziny zaraz po śniadaniu jechały na plażę.

Marmaris

Aż trudno uwierzyć, że to tętniące życiem miasto było kiedyś małą rybacką wioską. Teraz to idealne miejsce dla tych, którzy w ciągu dnia chcą wygrzewać się na słońcu, a nocą szaleć w roztańczonym klubie. Plaża jest podzielona na fragmenty, z których każdy należy do sąsiadującej z nią restauracji. Nie trzeba płacić za korzystanie z leżaka, jednak konsumowanie swojego jedzenia czy napojów jest zabronione. Można być za to w stałym kontakcie ze światem, korzystając z bezpłatnego wifi, a przystojny kelner przyniesie drinka z palemką. Radzę jednak nie zamawiać nic zbyt skomplikowanego i przed podjęciem decyzji rzucić okiem, co piją inni wczasowicze. Na przykład moi znajomi byli bardzo zaskoczeni (kelner wcale), widząc mojito bez mięty. Na szczęście z jedzeniem jest znacznie lepiej, bo i wybór duży – od tradycyjnego tureckiego mezze, przez włoskie pasty, po bardzo dobre w tym rejonie ryby – i na smak nie można narzekać.

Gdy słońce zbliża się ku zachodowi, plaża nagle pustoszeje. Brytyjskie i rosyjskie turystki zamieniły już klapki na szpilki, a rodziny z dziećmi wróciły na kolację do hotelu. Możemy wtedy spokojnie popływać czy pospacerować i przez moment pomyśleć, że może jednak jesteśmy w tej dawnej rybackiej wiosce. Wieczorny posiłek najlepiej zjeść w jednej z restauracji przy porcie. Gwarno, ale nie hałaśliwie, z widokiem na ekskluzywne jachty, nierzadko z towarzyszącą muzyką na żywo.

Marmaris słynie z ulicy pełnej barów i dyskotek, gdzie dosłownie z każdego zakątka dobiega jakaś muzyka i na pewno każdy znajdzie coś, przy czym będzie się dobrze bawił.

Planującym dłuższy pobyt, polecam rejs na grecką wyspę Rodos.

Fethiye

Celem na kolejny dzień była dolina motyli. Zatoka otoczona wysokimi klifami zawdzięcza swoją nazwę Krasopani hera – czarno-biało-czerwonemu motylowi, który w okresie letnim kolonizuje dolinę. Inne gatunki, już w nieco mniejszych ilościach, są tam obecne przez cały rok. Podobno występuje tam aż 30 gatunków dziennych i 40 nocnych latających owadów. Motyle to nie jedyna atrakcja – odpowiednią wilgotność powietrza, czyli idealne warunki dla motyli i tropikalnych roślin, zapewnia wodospad, który tworzy woda z młynu w Faraya, kaskadowo spadająca do doliny. Na plaży nie ma żadnych stałych zabudowań, ale w drewnianym barze można kupić jedzenie i napoje. Na plażę można dotrzeć łodzią z Ölü Deniz lub drogą z Faralya – wioski położonej 600 metrów nad doliną. Zdecydowaliśmy się na drogę lądową, co dało nam możliwość podziwiania krajobrazów z góry. Gdy po wyjściu na klif zobaczyłam zatokę, dosłownie zamarłam z wrażenia. Na żywo jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach.
Szukając drogi, która zaprowadzi nas do doliny, gdzieś za jednym z wielu ostrych zakrętów trafiliśmy na bardzo ciekawie urządzoną restaurację. Właściwie trudno nawet nazwać to miejsce restauracją. Mimo różnic kulturowych (Polka, Słowaczka i Libańczyk), każde z nas dostrzegło tam jakieś przedmioty, które pamiętamy z dzieciństwa. Poczuliśmy się trochę jak u babci, może nie tyle przez sam wygląd miejsca, ile jego niewymuszoną atmosferę, którą tworzą ludzie – jak ta przeurocza właścicielka – a nie przedmioty.
Niestety zejście na plażę w dolinie motyli jest zbyt strome, by pokonać je w klapkach, a czekanie na samochód, który mógłby nas zawieźć na dół i z powrotem, uznaliśmy za nieopłacalne. Droga w jedną stronę trwałaby około 40 minut, a opłata za przejazd dzieliła się na liczbę pasażerów – w tej sytuacji tylko naszą trójkę. Było już późne popołudnie, a my nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Zdecydowaliśmy, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy i zjedziemy na dół, tymczasem pojechaliśmy do Fathiye, by zjeść obiad i chwilę nacieszyć się słońcem – tego dnia musieliśmy wcześniej wrócić do Dalaman.

Plaża okazała się idealnym miejscem dla fanów paralotniarstwa. Właściwie bez przerwy turyści w tandemach z instruktorami lądowali na deptaku. Oni, korzystając ze sprzyjającego wiatru, podziwiali piękne krajobrazy z lotu ptaka. Ja miałam chwilę, by przyjrzeć się lepiej tureckim plażowiczkom…

Gdy po północy poczułam, że nie pamiętam już o obiedzie i muszę coś zjeść, zanim zasnę, hotel znowu pozytywnie mnie zaskoczył. Mimo panującej wszędzie kompletnej ciszy recepcjonista, w odpowiedzi na pytanie o cokolwiek do jedzenia, po prostu podał mi menu, informując, że przygotują mi to, co sobie wybiorę. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie cena… 20 pln!

Dalyan

Wylatywałam wieczorem, więc miałam jeszcze prawie cały dzień, by zobaczyć Dalyan. W przewodnikach miejsce opisywane jako tętniący życiem kurort, dla mnie – urokliwe miasteczko z przemiłymi ludźmi. Mimo rozwoju turystyki, podstawą gospodarki lokalnej jest rybołówstwo. W sklepach i restauracjach dostępne są nie tylko świeże ryby, ale i czerwony kawior.

Symbolem miasta jest żółw kolczasty. To gatunek zagrożony, dlatego w 1986 roku władze podjęły decyzję o ochronie terenów, na których się rozmnaża. Wtedy też w centrum miasta powstał pomnik przedstawiający te żółwie. Nie można ich zobaczyć na żywo, ale właściwie wszędzie można kupić pamiątki z ich podobizną. Plaża w pobliżu Dalyan, gdzie żółwie składają jaja, była ich schronieniem od stuleci. W ramach ochrony gatunku wydano zarządzenie, że przebywanie na niej w nocy, gdy przypływają żółwie, jest zabronione. Warto jednak wybrać się tam w dzień, chociażby dla samych widoków, które można podziwiać w czasie rejsu. Płynie się około pół godziny bardzo tanią rzeczną taksówką. Na wschodnim brzegu rzeki znajdują się grobowce z IV wieku p.n.e. Zostały one zbudowane przez licyjczyków, którzy wierzyli, że dusze do świata pozaziemskiego przenosi demon w postaci ptaka, dlatego ich groby były umieszczane na wysokich klifach. Ten region ma bardzo ciekawą historię, co widać też w stylu architektonicznym grobowców, który jest połączeniem wpływów greckich i perskich. Jeden z najsłynniejszych – pomnik nereidów – został przeniesiony do British Museum w Londynie.

Jedynym śladem żółwi na plaży są ogrodzone miejsca, w których złożyły jaja, więc zajęłam się obserwacją krajobrazów i innych turystów.

W drodze powrotnej, gdy widoki za burtą były mi znane, więc mniej ciekawe, obserwowałam współpasażerów.

Z tymi pięknymi widokami w pamięci i bateriami naładowanymi tureckim słońcem mogłam z uśmiechem na twarzy wrócić do rzeczywistości.

Każdy potrzebuje czasem resortowych wakacji. Tylko w przypadku niektórych są one nieco krótsze i zdarzają się trochę rzadziej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *