Gruzja to jeden z tych krajów, do których chce się wracać. I to wracać wielokrotnie. Przyczyny są dwie. Po pierwsze, nie sposób w czasie jednego wyjazdu zobaczyć wszystko to, co by się chciało. Po drugie, to, co widzimy, robi na nas ogromne wrażenie. Zakładam więc, że wasz pierwszy wyjazd nie będzie ostatni. Jeśli jednak chcielibyście uniknąć rozczarowań czy po prostu lepiej się przygotować – mam dla was kilka rad.


Samolot

Z Polski bezpośrednio do Gruzji kursują samoloty linii Wizz Air (z Katowic, Wrocławia i Warszawy) oraz LOT z Warszawy. Jeśli nie mieszkacie bardzo blisko lotniska i do każdego z tych miejsc musielibyście dojechać, to warto porównać godziny lotów, bo o ile to, o której wylatujemy, nie ma większego znaczenia dla dobrego urlopowego nastroju, to powroty nad ranem są bardzo męczące.

Noclegi

Poza stolicą, gdzie wybór noclegów jest bardzo szeroki – od tanich hosteli po wysokiej klasy hotele, czy popularnym kurortem Batumi z dużą bazą noclegową, będziemy raczej korzystać z oferty popularnych w Gruzji guesthausów. Moim zdaniem warto poświęcić trochę czasu na dokładne przejrzenie ofert, przede wszystkim zdjęć pokoi i całego obiektu. To dlatego, że wprawdzie możemy być niemal pewni, że wszędzie będą nas witać domowym winem i czaczą (miejscowa wódka), jednak wystrój i wyposażenie pokoi w wielu miejscach może pozostawiać wiele do życzenia. Ja źle wybrałam tylko w Tblisi (przekleństwo urodzaju), gdzie skuszona zdjęciem starszej pani lepiącej chimkali przeoczyłam informację, że prysznic jest w toalecie (trudno to nazwać łazienką). Z drugiej strony, nie ma tego złego…, bo jedzenie nigdzie nie było tak dobre, jak tam, a poranek po średnio przespanej nocy (pan zajmujący się hostelem potwornie chrapał, a koledzy wrócili nad ranem w świetnych humorach i każdy każdego budził) z perspektywy czasu okazał się bardzo zabawny. Pozostałe noclegi mogę polecić z czystym sumieniem bez absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Język

Gruzini mają nie tylko swój język, ale też alfabet – zupełnie niepodobny do łacińskiego czy nawet cyrylicy, więc mało prawdopodobne, że zdążymy go poznać przed wyjazdem. Ta informacja jest szczególnie istotna, gdy chcemy szybko znaleźć autobus na zatłoczonym dworcu, a wszystkie tabliczki są z napisami tylko po gruzińsku. Nam bardzo pomógł przewodnik, w którym przy każdej opisanej miejscowości podano w nawiasie nazwę zapisaną w lokalnym alfabecie. Może brzmi to absurdalnie, ale gdy pokazywałam palcem jakąś nazwę, mogłam się porozumieć dużo szybciej, niż gdy próbowałam mówić w jakimkolwiek języku poza gruzińskim. W języku angielskim bez problemu można się porozumiewać właściwie jedynie w stolicy. Poza Tbilisi jest to oczywiście możliwe w restauracjach, muzeach czy w rozmowach z młodymi ludźmi. Generalnie jednak warto znać choć kilka podstawowych słów po rosyjsku. Jest to szczególnie ważne, gdy ustala się z taksówkarzem cel i koszt przejazdu. Poza tym Gruzini są ogromnie towarzyscy i zwyczajnie chcą rozmawiać. Pamiętam radość taksówkarza, który czekał z nami na swojego kolegę tylko dlatego, że chciał chwilę pogawędzić, bo od kilku dni woził dwóch anglików, którzy zupełnie go nie rozumieli. Pamiętajmy też, że Gruzja jest krajem bardzo zróżnicowanym, również pod względem językowym. W niektórych rejonach spotkamy wielu Czeczeńców, w innych Ormian czy Turków. Większość z nich zna jednak rosyjski.

Kuchnia

Nie sposób mówić o Gruzji i nie wspomnieć o pełnej aromatów kuchni gruzińskiej. Tu nie da się popełnić błędu. Próbujcie wszystkiego. Popularne chaczapuri warto jeść w każdym rejonie i we wszystkich odmianach, by poczuć różnice. Mięsożercy będą zachwyceni baraniną. Wyzwaniem może się okazać zjedzenie chinkali, tak by nie wylać z nich bulionu – sztućce oczywiście odpadają. Miłośnicy serów będą w siódmym niebie, bo nie tylko można je znaleźć w wielu tradycyjnych potrawach, ale przede wszystkim różne odmiany kupuje się na targu. Na pewno będą się dobrze komponować z winem. Dla orzeźwienia świetny jest świeżo wyciskany sok z granatów. Owoce granatu są także składnikiem wielu pysznych dań. Nie zabraknie też orzechów włoskich i bakłażanów. Do tego wszechobecna kolendra, która nigdzie indziej nie pachnie tak ładnie. Ja jednak najbardziej tęsknię za czurczchelą, zwaną gruzińskim snikersem, czyli orzechami nawiniętymi na nitkę i zalanymi zagęszczonym sokiem z winogron. Nie bądźcie zdziwieni, że w restauracjach zamówione dania otrzymują najpierw mężczyźni.

Transport

Najlepszym środkiem transportu, szczególnie na dłuższych strasach, są marszrutki. Ich największa zaleta to oczywiście bardzo niska cena, co jest szczególnie ważne, gdy jedziemy sami lub we dwójkę. Osobom o słabych nerwach radzę nie przyglądać się drodze zbyt bacznie, bo naprawdę trudno uwierzyć, że te busiki (w bardzo różnym stanie technicznym) są w stanie poruszać się po czasem bardzo kiepskich drogach i z dużą prędkością. Istnieją jednak co najmniej dwie sytuacje, kiedy transport publiczny nie wchodzi w grę – bardzo napięty plan dnia, późne popołudnie (często ostatni kurs jest o 16.00) lub miejsce, do którego z założenia jeżdżą tylko taksówki (zazwyczaj nie są to duże odległości, jednak podróżując samotnie, lepiej dołączyć do innych turystów). My zwiedzaliśmy Gruzję we czwórkę, więc dość chętnie korzystaliśmy z taksówek, które dla nas były stosunkowo tanie. Czasem okazywało się nawet, że w przeliczeniu na osobę tańsze niż marszrutka. Taki transport ratował nas o późnej porze, a także doskonale sprawdzał się w sytuacjach, gdy chcieliśmy jednego dnia dużo zobaczyć, a następnie wrócić do punktu, z którego wyruszyliśmy. Bardzo szybko przyjęliśmy zasadę, że grzecznie dziękujemy taksówkarzom, którzy nas zaczepiają, i polujemy na tych siedzących spokojnie w samochodach z gazetą w ręku.

Co zobaczyć

Półki w księgarniach uginają się od przewodników opisujących atrakcje danego miasta dostępne w czasie weekendu, ale my przecież chcemy zobaczyć cały kraj w ciągu tygodnia. Każdy ma inne urlopowe priorytety. Warto więc trasę wyjazdu oprzeć na własnych zainteresowaniach i potrzebach, a niekoniecznie na rekomendacjach przewodników. Zawsze przed wyjazdem pytam swoich towarzyszy podróży, jakie miejsca koniecznie chcą zobaczyć, a jakie spokojnie mogą sobie darować, i staram się brać to pod uwagę, tworząc ramowy plan wyjazdu. Przygotowuję go z wyprzedzeniem, żeby moi znajomi wiedzieli, co ich czeka, i mogli się do tego przygotować, również finansowo. Większość ludzi widząc ten plan, patrzyło na mnie dość sceptycznie, a nawet mówiąc kolokwialnie, pukało się po głowie. Na szczęście uczestnicy wycieczki byli bardziej optymistycznie nastawieni. Załączona tabelka to wersja przedwyjazdowa i w trakcie pobytu zaszły w niej pewne zmiany, szczególnie jeśli chodzi o kolejność zwiedzania.

Kutaisi

Rozmawiałam z ludźmi, którzy spędzili tam kilka dni i byli zadowoleni. Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem dlaczego. Myślę, że jest tyle ciekawszych miejsc, że nie warto tracić tu czasu. Szybki rekonesans po przyjeździe lub na koniec pobytu zdecydowanie wystarczy.

Gelati i Motsameta

Piękne monastery i, co ważne, nie tak zadeptane przez turystów, jak te, które zobaczymy później.

Zugdidi

Finalnie widziane tylko przejazdem.

Mestia

Już widoki na trasie robią ogromne wrażenie, a na miejscu jest tylko lepiej. Oczywiście nie było czasu, by zobaczyć również Ushguli. Na to trzeba byłoby co najmniej dwóch dni. Myślę, że na pewno wrócę w ten rejon, by spędzić kilka dni na górskich spacerach.

Batumi

Mimo ogromnej sympatii do piosenki Filipinek, polecam jednak ominąć szerokim łukiem. Jeśli planujemy odwiedzić Gruzję latem i chcemy poleżeć nad morzem, na pewno znajdziemy bardziej urokliwe miejsce.

Achalciche

Piękny, bardzo ładnie zachowany i odnowiony zamek z infrastrukturą na wysokim poziomie. Takie zwiedzanie w europejskim stylu. Z bardzo dobrą restauracją na miejscu.

Vardzia

Skalne miasto klasztor. Na pewno warto zobaczyć. Szczególnie jeśli wcześniej nie mieliśmy okazji oglądać podobnych obiektów. Jedno z bardziej turystycznych miejsc w Gruzji. Dokładne zwiedzenie całości wymaga czasu i znośnej kondycji.

Bordżomi

Gruzińskie uzdrowisko, które lata swojej świetności ma już za sobą, ale jego urokliwy klimat pozostał jest nadal odczuwalny. Bardzo mili ludzie, ładne krajobrazy. Większych atrakcji brak.

Gori

Bardziej ciekawostka niż miejsce warte zwiedzania. To tu w 1878 roku urodził się Józef Dżugaszwili – znany jako Józef Stalin – a jego duch jest tu ciągle żywy. Muzeum to zbiór portretów wodza oraz jego rzeczy osobistych. Bardzo mały fragment ekspozycji poświęcono ofiarom represji stalinowskich. Można jednak zobaczyć wagon, którym Stalin jechał na konferencję do Jałty, oraz dom, w którym się urodził (przeniesiono go i postawiono przed budynkiem muzeum). Naszą uwagę przykuł dar od polskich metalurgów – jest z drewna!

Uplistsikhe

Dla mnie jedno z piękniejszych miejsc w Gruzji. Jedyne 10 km od Gori możemy zobaczyć skalne miasto z V wieku n.e. Ciekawe nie tylko dla miłośników średniowiecznej architektury. W Uplistsikhe przede wszystkim zachwycają bardzo malownicze krajobrazy. Co ciekawe, wcale nie spotkaliśmy tam tłumu turystów.

Tbilisi

Jedno z tym miast, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Warto więc trochę się zgubić i poszukać swojej drogi. My na przykład za wcześnie wysiedliśmy z metra, a że każda mijana osoba wskazywała nam inną drogę, postanowiliśmy szybko znaleźć miejsce z dostępem do Internetu, by sprawdzić najszybszą trasę. Do hostelu dotarliśmy jednak ze sporym opóźnieniem. W barze, gdzie obsługiwała nas starsza pani, która pomiędzy podawaniem trunków popijała herbatę i grała z koleżanką w karty, przysiadł się do nas klient z sąsiedniego stolika, stawiając na stole czaczę. No cóż, trzeba było się zrewanżować. Na „zagrychę” „barmanka” podała tabliczkę czekolady, a wódkę polewano z plastikowej butelki. Tak spędziliśmy wieczór z gruzińskim weteranem wojny w Afganistanie.

Telavi

To stolica regionu Kacheti, który słynie z wina. Już na pierwszy rzut oka widać, że tu ludziom powodzi się nieco lepiej niż w innych częściach Gruzji. Wszystko jest bardziej zadbane. Nocowaliśmy tu i choć było bardzo miło, to teraz ominęłabym to miasteczko, a noclegu poszukała w pobliskim Sighnaghi. Taksówkarz zaczepiony na postoju pod urzędem miasta był bardzo zaskoczony, widząc trasę, która była właściwie objazdem całego regionu, i szczerze przyznał, że jeszcze nigdy nie miał takiego kursu. Po ustaleniu ceny nie tylko bezpiecznie dowiózł nas wszędzie tam, gdzie chcieliśmy, i cierpliwie czekał aż zobaczymy wszystko, ale też pokazał nam miejscową winiarnię, gdzie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie z degustacją.

Sighnaghi

Kolejne moje ulubione miejsce w Gruzji. Po prostu trzeba je odwiedzić. Bardzo urokliwe miasteczko. Moje serce skradł mały targ spożywczy, który w przeciwieństwie do tych odwiedzanych wcześniej jest schowany w budynku. Zajrzeliśmy do bramy prawdopodobnie skuszeni zapachem ziół, a wyszliśmy obładowani siatami pełnymi serów, słodyczy i domowego wina.

Gelati, Nekresi i Gremi

Podziwiając okolicę, warto zobaczyć w tych miejscowościach monastyry.

Mccheta

Około 20 km od Tblisi. Bardzo tanio dostaniemy się tu marszrutką. Dobry pomysł to całodzienna wycieczka i wieczorny powrót do stolicy. To miasto bardzo ważne dla Gruzinów. To tu król Miriam II przyjął chrzest. Nie można być w Gruzji i nie zobaczyć katedry Sweti Cchoweli. I chyba wszyscy to czują, bo tłum turystów jest wręcz przytłaczający. Jednak wiadomo, że – jak wszędzie na świecie – tak i tu zwiedzając niektóre miejsca, musimy się liczyć z towarzystwem. W niewielkiej odległości od Mcchety znajduje się przepięknie położony monastyr Dżwari. W informacji turystycznej koło katedry można kupić bilety na przejazd lub poszukać taksówkarza, który nas tam zawiezie.

Stepancminda

Małe miasteczko położone na wysokości 1750 m n.p.m., zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy rosyjskiej, bardziej znane pod poprzednią nazwą – Kazbegi. To stąd widać klasztor Cminda Sameba, którego zdjęcia są na okładkach wszystkich przewodników po Gruzji. By zobaczyć go z bliska, trzeba wejść nieco wyżej – 2170 m n.p.m. – ale spokojnie, drogę, szczególnie łatwiejszą trasę, każdy może pokonać. Pamiętajmy jednak, że im wyżej, tym chłodniej, więc warto nieco cieplej się ubrać i założyć czapkę. Jest też możliwość dojechania pod klasztor samochodem. To jedno z tych miejsc, które na żywo nie rozczarowują, mimo iż widzieliśmy je już wielokrotnie na dobrych fotografiach. Można wyjechać rano z Tbilisi marszrutką do Stepancmindy, zobaczyć klasztor i wieczorem wrócić do stolicy. Według mnie warto jednak spędzić w górach noc. Chociażby dlatego, że zapewne rzadko mamy okazję zobaczyć tak bardzo rozgwieżdżone niebo. My mieliśmy trochę szczęście w nieszczęściu, bo zaraz przed naszym przyjazdem w okolicy doszło do awarii i nigdzie nie było prądu. Co prawda zrobienie zakupów przy świetle latarek w telefonach było wyzwaniem, ale wystarczyło spojrzeć w górę, by zapomnieć o wszystkich niedogodnościach. Mimo nieco chłodnego wieczoru nie mogłam się napatrzeć i najchętniej spędziłabym całą noc na tarasie. Było to idealne pożegnanie z Gruzją, choć mam nadzieję, że nie na długo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *