Magdalena Dziedzic https://magdalenadziedzic.com/ Magdalena Dziedzic - Podróże i fotografia Thu, 19 Jan 2023 18:39:35 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.8.1 Cele na 2023 https://magdalenadziedzic.com/cele-na-2023/ https://magdalenadziedzic.com/cele-na-2023/#respond Tue, 17 Jan 2023 20:46:55 +0000 https://magdalenadziedzic.com/?p=2535 Część z was ma pewno jakieś postanowienia noworoczne. Niektórzy już wiedzą, że nie idzie z nimi tak łatwo jak zakładali. Inni, niezależnie od pory roku, konsekwentnie dążą do realizacji postawionych sobie celów. A są też tacy, dla których to wszystko nie ma sensu. Jestem jednak pewna, że każdy z Was ma jakieś marzenia. Dlaczego, więc […]

The post Cele na 2023 appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Część z was ma pewno jakieś postanowienia noworoczne. Niektórzy już wiedzą, że nie idzie z nimi tak łatwo jak zakładali. Inni, niezależnie od pory roku, konsekwentnie dążą do realizacji postawionych sobie celów. A są też tacy, dla których to wszystko nie ma sensu. Jestem jednak pewna, że każdy z Was ma jakieś marzenia. Dlaczego, więc nie wcielić ich w życie…?

Jak pisze Michał Maj w „Jak spełniać marzenia? Spróbuj niemożliwego” – „Bardzo chciałem pojechać i …pojechałem. Zrozumiałem wtedy, że marzenia faktycznie można realizować.” I tak, to naprawdę jest takie proste, a co najważniejsze nie dotyczy tylko podróży. Czasem tylko, w natłoku codziennych spraw i obowiązków, zapominamy, co jest dla nas ważne.

Usiądź, weź kartkę i długopis (dla niektórych lepszy będzie tablet, a ja na przykład wolę ładny notes, do którego mogę wrócić, czasem po latach) i pisz! I to pisz wszystko, co tylko przyjdzie Ci do głowy. Nie myśl o tym, że są to cele niezrealizowane od lat. Jeśli nadal tego chcesz – zapisz. Nie zastanawiaj się skąd weźmiesz na to czas czy pieniądze – zapisz. Nie ograniczaj się do planów na wakacje czy celów zawodowych – to Twoja lista. Pisz, co tylko chcesz. Jeśli tak będzie Ci łatwiej – podziel listę na kategorie, np. umiejętności, wakacyjne destynacje, zakupy, itp.

Gdy już stworzysz swoją listę (bo nie musisz przecież ograniczać się do pisania. Możesz rysować, wklejać zdjęcia, zrobić moodboard, tabelkę w excelu albo co tylko przyjdzie Ci do głowy), podziel się nią. Gdy już komuś powiesz o swoich planach, trudniej będzie odpuścić. No i może się okazać, że Twoi znajomi mają podobne cele i razem łatwiej będzie je zrealizować.

OK! Kolej na mnie. Liczę na to, że opublikowanie listy zmotywuje mnie do działania.

  • Główny Szlak Beskidzki – Najdłuższy szlak w Polsce. Ma około 496km i prowadzi od Ustronia w Beskidzie Śląskim do Wołosatego w Bieszczadach. Jesteśmy już w 2/3 drogi, bo idziemy szlakiem „na raty”. Czasem to jednodniowa wycieczka, innym razem weekend w lesie, a zdarza się też zwiedzanie miasta ze spacerem. Przejście go na raz byłoby pewno ciekawym wyzwaniem, ale nawet gdybym miała wolne 3 tygodnie to raczej wolałam je spędzić inaczej.
  • Motocykl Rower – Kiedyś na mojej liście była jazda na motocyklu. Zapisałam się nawet na kurs prawa jazdy na kategorię A. Po kilku lekcjach doszłam jednak do wniosku, że nie czuję się na siłach i przynajmniej na razie, odpuszczam. W tym roku jednak chciałabym jednak jeździć na rowerze. Nie wiem, czy dam radę zamienić samochód na rower, ale chcę, żeby była to jedna z moich aktywności.
  • Konie – chcę nauczyć się jeździć konno. Próbowałam jako dziecko, ale w przeciwieństwie do mojego brata, nie złapałam bakcyla. Nadal myślę, że nie stanie się to moją pasją, ale chciałabym umieć jeździć.
  • Angielski – nauka języków zawsze jest na mojej liście. Jednak to punkt najtrudniejszy do realizacji, bo niby czytam w oryginale, słucham bbc global news podcast, a nawet czasem przypomnę sobie o SuperMemo, ale cały czas czuję, że stoję w miejscu, a nawet się cofam. Dlatego w tym roku chcę zdać egzamin językowy żeby mieć większą motywację do nauki.
  • Wspinanie – Wspinam się już kilka lat. Głównie na baldach (wspinaczka po zazwyczaj wolnostojących, kilkumetrowych blokach skalnych bez użycia asekuracji liną). Staram się robić to dość regularnie, dwa razy w tygodniu, choć różnie bywa. Zdaję sobie sprawę ze swoich ograniczeń i nie liczę na spektakularne efekty – raczej sprawia mi to ogromną przyjemność. W ubiegłym roku na mojej liście był kurs wspinaczki skałkowej, który zrobiłam. W tym chcę nadal regularnie trenować
    i chociaż kilka razy w miesiącu wspinać się z liną.
  • Rodzina – zawsze mówię, że jest najważniejsza, ale nie zawsze się tak zachowuję. Chcę o tym pamiętać. Mieć czas. Zachować balans.
  • Piękny ogród Jeszcze w zeszłym roku bardzo zależałoby mi żeby mieć ładny ogród. Teraz wiem, że aktualnie szkoda mi czasu, energii i pieniędzy żeby wyglądał tak jakbym chciała. Wystarczy mi jeśli z roku na rok będzie coraz ładniejszy. Bez spektakularnych efektów.
  • Być w dobrej formie – dbać o siebie, pod każdym względem.
  • Trekking w Alpach – na razie bez bardziej konkretnego celu.
  • Podlasie – sielski, spokojny urlop na Podlasiu.
  • Aparat fotograficzny – niby kilka mam. Wyciskam z nich ile się da. Ale od dłuższego czasu myślę o wymianie lustrzanki na lepszą. Tylko zawsze jakoś są ważniejsze wydatki.
  • Patagonia – raczej nie w tym roku, ale kiedyś na pewno J
  • Biegówki – Nie uprawiam sportów zimowych i pomyślałam, że narty biegowe będą czymś dobrym dla mnie. Za miesiąc pierwsze próby. Będę informować.
  • Książki – od lat zapisuję przeczytane książki na lubimyczytac.pl i zawsze udaje się przekroczyć magiczną liczbę 52 rocznie. W tym roku jednak chcę bardziej postawić na jakość tego co czytam.
  • Wyjazdy – lista marzeń jest bardzo długa. Od dość przyziemnej Szkocji po bardziej egzotyczne Wyspy Owcze. Ale nie jest to rok, w którym łatwo mi będzie planować podróże, dlatego wyjątkowo podejdę do nich bardziej spontanicznie.
  • Pisanie – obiecuję publikować tu częściej. 🙂

The post Cele na 2023 appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/cele-na-2023/feed/ 0
Jak wykorzystać Instagram w planowaniu wyjazdu? https://magdalenadziedzic.com/jak-wykorzystac-instagram-w-planowaniu-wyjazdu/ https://magdalenadziedzic.com/jak-wykorzystac-instagram-w-planowaniu-wyjazdu/#respond Thu, 02 Jun 2022 17:48:43 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1098 Dla większości z nas Instagram to aplikacja, dzięki której dzielimy się z naszymi znajomymi i światem swoimi zdjęciami. Jedni chcą pokazać, co jedli dziś na śniadanie, drudzy jak ubrali się na randkę, a jeszcze inni nad czym teraz pracują. Coś w rodzaju fotopamiętnika zamkniętego w aplikacji. Jak więc miałoby nam to pomóc zaplanować wakacje? Szukaj inspiracji. O […]

The post Jak wykorzystać Instagram w planowaniu wyjazdu? appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Dla większości z nas Instagram to aplikacja, dzięki której dzielimy się z naszymi znajomymi i światem swoimi zdjęciami. Jedni chcą pokazać, co jedli dziś na śniadanie, drudzy jak ubrali się na randkę, a jeszcze inni nad czym teraz pracują. Coś w rodzaju fotopamiętnika zamkniętego w aplikacji. Jak więc miałoby nam to pomóc zaplanować wakacje?

Szukaj inspiracji.

O większości ciekawych miejsc na świecie uczyliśmy się na lekcjach geografii, historii czy plastyki. Telewizja i Internet wręcz zasypują nas informacjami, a w księgarniach znajdziemy mnóstwo przewodników opisujących każdy zakątek kuli ziemskiej. Cały czas warto jednak szukać tych mniej znanych lokalizacji.

Instagram pełen jest zdjęć popularnych turystycznie miejsc, ale nie tylko.. Bardzo szybko traficie na destynacje , o których nigdy wcześniej nie słyszeliście i będziecie chcieli je zobaczyć na żywo. Wystarczy jeśli co jakiś czas przejrzycie zdjęcia proponowane przez aplikację. Możecie też zacząć obserwować popularnych podróżników i fotografów. A gdy macie bardziej sprecyzowane preferencje, wystarczy wpisać określone hasło w wyszukiwarkę. Może być dość szerokie, jak góry, jezioro albo nawet podróże. (Więcej wyników uzyskamy wprowadzając słowa w języku angielskim.)

Znajdź coś nietypowego.

Planujesz wyjazd w bardzo popularne miejsce, ale chciałbyś zobaczyć coś więcej niż typowe atrakcje turystyczne? W tej sytuacji Instagram też może okazać się pomocny. Sprawdź zdjęcia z danej lokalizacji. Nie zrażaj się dużą liczbą selfie – czasem trzeba nieco dłużej poszukać, ale na pewno znajdziecie jakieś ciekawe miejsce, o którym nie wspomniano w przewodniku.

Sprawdź, gdzie jeść.

Zdjęcia jedzenia są z pewnością najbardziej przez wszystkich wyśmiewane, a hasztag „foodporn” to jeden z instagramowych symboli obciachu. Prawda jest jednak taka, że to akurat te obrazki najbardziej pomogą wam w planowaniu wyjazdu. Dobre jedzenie to ogromna przyjemność, a dobre lokalne jedzenie to przyjemność podwójna. W czasie urlopu staram się nie tylko odwiedzać nowe miejsca, ale też poznawać nowe smaki. Zazwyczaj mam na to jedynie kilka dni, dlatego wolę unikać pomyłek. Jeszcze w domu przygotowuję sobie listę lokali wraz z adresem, rodzajem serwowanej kuchni i informacją, czy chcę tam zjeść śniadanie, obiad, a może tylko wpaść na kawę. Pozwala nam to zaoszczędzić sporo czasu i nerwów podczas wakacji. Przypomnijcie sobie jak ostatnio biegaliście po zatłoczonym mieście w porze lunchu, szukając ładnej restauracji z atrakcyjnym menu w przystępnych cenach. Przeszukajcie aplikację przez hasztagi łączące miejsce z jedzeniem, takie jak: #cracowrestaurant, #cracowfood, #breakfastincracow itp.

Zapytaj.

Siłą mediów społecznościowych są ludzie, którzy z nich korzystają. Instagram to nie tylko dostęp do niezliczonej liczby zdjęć. Aplikacja daje również możliwość wysyłania wiadomości. Oczywiście, najczęściej korzystamy z niej, by skomentować relację znajomego. Dlaczego jednak nie zapytać o radę eksperta, skoro mamy ich tylu pod ręką? Jeśli jakieś zdjęcia wyjątkowo przykują Waszą uwagę, wejdźcie na profil autora. Prawdopodobnie mieszka w miejscu, do którego się wybieracie albo niedawno je odwiedził. Zapytaj, może poleci coś interesującego, a może nawet oprowadzi Was po mieście. Jeśli zależy nam na szybkiej odpowiedzi, warto napisać do kilku osób. Jeśli ktoś ma wielu obserwujących albo nie korzysta często z aplikacji, może po prostu przeoczyć naszą wiadomość.

Zapisuj.

Jeśli jedynie polubimy zdjęcie, które nam się podoba, to trudno będzie nam je później znaleźć. Na szczęście mamy możliwość ich łatwego zapisania. Umożliwia to znacznik po prawej stronie pod obrazkiem. W zakładce „zapisane” na naszym profilu możemy tworzyć foldery, które pozwolą w dogodny sposób skategoryzować nasze inspiracje. Nawet jeśli swoje zdjęcia wolicie trzymać w rodzinnych albumach, a nie pokazywać w Internecie, warto praktycznie wykorzystać możliwości tej aplikacji.

The post Jak wykorzystać Instagram w planowaniu wyjazdu? appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/jak-wykorzystac-instagram-w-planowaniu-wyjazdu/feed/ 0
Jak samodzielnie zorganizować wyjazd? https://magdalenadziedzic.com/jak-samodzielnie-zorganizowac-wyjazd/ https://magdalenadziedzic.com/jak-samodzielnie-zorganizowac-wyjazd/#respond Thu, 02 Jun 2022 16:41:50 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1130 Jak samodzielnie zorganizować wyjazd? Chcecie w czasie urlopu zobaczyć dużo więcej niż hotelowy basen na wycieczce all inclusive, ale nie lubicie dostosowywać się do grupy na wycieczkach objazdowych? Kuszą was atrakcyjne oferty linii lotniczych, ale obawiacie się, że zaplanowanie wszystkiego może was przerosnąć? Jeśli jesteście pewni, że wyjazd na własną rękę to najlepsze rozwiązanie, pokażę […]

The post Jak samodzielnie zorganizować wyjazd? appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>

Jak samodzielnie zorganizować wyjazd?


Chcecie w czasie urlopu zobaczyć dużo więcej niż hotelowy basen na wycieczce all inclusive, ale nie lubicie dostosowywać się do grupy na wycieczkach objazdowych? Kuszą was atrakcyjne oferty linii lotniczych, ale obawiacie się, że zaplanowanie wszystkiego może was przerosnąć? Jeśli jesteście pewni, że wyjazd na własną rękę to najlepsze rozwiązanie, pokażę wam, jak się za to zabrać krok po kroku i nie zwariować.


Wyznaczcie cel

Łowcy okazji mogą ominąć ten punkt, ale o tym później;). Większość z nas ma jakieś wymarzone destynacje do odwiedzenia, a nawet całą listę miejsc do zobaczenia, jak Wielki Mur Chiński czy Fontanna di Trevi. Może chcecie spędzić romantyczny weekend w Weronie, objechać Gruzję dookoła, czy po prostu odpocząć na Riwierze Tureckiej. A może w tym roku budżet pozwala wam jedynie na wyjazd pod namiot nad jezioro.

Określcie budżet

Nie chodzi o to, żeby wyliczyć sobie wszystkie urlopowe wydatki i sztywno się ich trzymać. Wręcz przeciwnie, mam na myśli korzystanie z lokalnych atrakcji bez wyrzutów sumienia, a przede wszystkim bez przykrych niespodzianek. Przed wyjazdem sprawdźcie koniecznie ceny lotów i noclegów, ale też jak drogie jest jedzenie i ile wydacie na bilety do muzeów i pamiątki. Suma wszystkich kosztów może być zaskakująca. Nierzadko pozytywnie, bo nadal jest bardzo wiele miejsc, które można zwiedzić niewielkim kosztem. Wybierzcie kierunek, na który stać was bez większych wyrzeczeń.

Zarezerwujcie termin

Niewielu z nas może sobie pozwolić na wzięcie urlopu z dnia na dzień, a te dłuższe niż 2-3 dni musimy zaplanować z odpowiednim wyprzedzeniem, biorąc pod uwagę nie tylko plan pracy, ale też grafik kolegów. Warto więc odpowiednio wcześnie zorientować się, o jakiej porze roku wybrany przez nas kierunek jest najatrakcyjniejszy. Sprawdźcie przede wszystkim prognozę pogody, bo nawet wyjątkowo tanie bilety lotnicze nie zrekompensują wam tygodnia spacerów w ulewnym deszczu, a intensywne zwiedzanie przy bardzo wysokiej temperaturze może się okazać niewykonalne. Pamiętajcie też, że w czasie obchodów karnawału w Wenecji czy Dnia Królowej w Amsterdamie ceny noclegów znacząco rosną, dlatego upewnijcie się, że w czasie waszego wyjazdu nie odbywają się w mieście większe imprezy. No chyba że chcecie zobaczyć je na żywo.
WAŻNE: Sprawdźcie dokumenty! Łatwo przegapić termin ważności, szczególnie paszportu, z którego teraz korzystamy coraz rzadziej. Dobrze wiedzieć to wcześniej, żeby mieć czas na wyrobie nowego.

Wybierzcie środek transportu i kupcie bilety

Łatwo zmienić plany, jeśli nie ponieśliśmy jeszcze żadnych kosztów. Po kupieniu biletów nasz wyjazd zacznie nabierać realnych kształtów. Zanim jednak wydacie jakiekolwiek pieniądze, zastanówcie się, jaki środek transportu będzie najlepszy. W przypadku dalekich podróży będziecie musieli wybrać samolot, ale przy tych nieco bliższych dużo lepszym rozwiązaniem może się okazać pociąg. I nie chodzi jedynie o względy ekologiczne, ale również o czas i wygodę. Dworce kolejowe znajdują się w centrum miast, więc nie tracimy czasu na dojazdy. Wystarczy też być na miejscu kwadrans przed odjazdem, bo nikt nie będzie sprawdzał naszego bagażu. Gdy planujemy dużo zwiedzać, warto wziąć pod uwagę samochód. Da wam to też możliwość zobaczenia ciekawych miejsc po drodze do waszego celu i można spakować więcej rzeczy. I nawet jeśli bardzo lubicie prowadzić, warto by w razie potrzeby ktoś mógł was zmienić za kierownicą. Dobrym rozwiązaniem w przypadku kilkugodzinnych tras może okazać się autokar. Pod warunkiem, że noc w nim spędzona nie zepsuje nam humoru na cały wyjazd. Jeśli jednak, podobnie jak ja, zasypiacie w każdych warunkach, to za cenę piwa na rynku w Krakowie możecie dojechać z Warszawy do Wilna.

Wybierając samolot, pamiętajcie o kilku rzeczach:

  • elastyczni płacą mniej – jeśli w rocznicę ślubu nie musicie akurat być w Paryżu, to sprawdźcie, gdzie są tanie loty w dogodnym dla was terminie lub kiedy możecie najtaniej polecieć do wymarzonego miejsca
  • wyjściowa cena biletu w tanich liniach obejmuje jedynie bagaż podręczny, często bardzo
    mały
  • po doliczeniu bagażu może się okazać, że regularny przewoźnik jest niewiele droższy, a do tego oferuje posiłek w cenie biletu
  • koszt transportu na lotnisko bywa droższy niż bilet na samolot
  • nocne godziny przylotów/odlotów to nie zawsze dobry pomysł
  • odprawie online jest bezpłatna

Zadbajcie o sobie

Wasze zdrowie jest najważniejsze. Sprawdźcie, czy powinniście się na coś zaszczepić przed wyjazdem i czy warto skorzystać jedynie z zalecanych szczepień. Weźcie też ze sobą leki, które mogą się przydać na miejscu.
Wykupcie ubezpieczenie! Często jest ono obligatoryjne w przypadku krajów wizowanych. Ale nawet jeśli nie ma takiego obowiązku, warto je wykupić. Czytając umowę, zwróćcie szczególną uwagę na wykluczenia. Zwłaszcza jeśli planujecie uprawiać sport, który uchodzi za ekstremalny. Dobierzcie wysokość ubezpieczenia do kosztów leczenia w danym kraju. Obyście nigdy nie musieli z niego korzystać, ale zawsze lepiej je mieć.

Zróbcie listę miejsc, które chcecie zobaczyć

Niezależnie od tego, czy planujemy weekendowy city break czy wycieczkę objazdową, dobrze jest po prostu wypisać sobie miejsca, które nas interesują i podzielić je na te, które musimy koniecznie zobaczyć i takie, do których ewentualnie możemy zajrzeć, jeśli starczy nam czasu. Pomoże nam to ocenić, co możemy zrobić i zdecydować wcześniej, z czego ewentualnie zrezygnować. Sprawdza się to szczególnie przy wyjazdach w większym gronie – można szybko porównać preferencje i na jedno popołudnie się rozdzielić, żeby każdy zobaczył, co go interesuje, a w przypadku wycieczki objazdowej pójść na kompromisy. Na tym etapie warto przejrzeć przewodniki (można je wypożyczyć z biblioteki), przeczytać artykuły na blogach oraz podejrzeć, jak wyglądają oferty wycieczek objazdowych z biur podróży do tego miejsca.

Wyznaczcie trasę

Przyjrzyjcie się dokładnie wszystkim pozycjom ze swojej listy. Przede wszystkim sprawdźcie godziny otwarcia, żeby nie okazało się, że na przykład aktywujecie kartę rabatową do muzeów w dniu, w którym najważniejsze z nich jest zamknięte. Potem zaznaczcie te pozycje na mapie. Pomocne może być stworzenie swojej mapy w Google Maps, którą będziecie mogli udostępnić współtowarzyszą podróży. Nie chodzi oczywiście o to, żeby z zegarkiem w ręku biegać od atrakcji do atrakcji, a raczej żeby nie przegapić nic, na czym nam zależy. Warto zostawić spory zapas czasowy, bo może będziecie chcieli dłużej poleżeć na plaży albo ucieknie wam autobus. Lepiej założyć spokojny plan minimum i zaznaczyć miejsca, które ewentualnie odwiedzicie, jeśli pozwolą czas i chęci.

Zarezerwujcie noclegi

Może trochę dziwi was, że noclegi są jednym z ostatnich punktów, ale choć wolę je zarezerwować wcześniej, żeby w czasie urlopu móc się relaksować i nie myśleć o tego typu rzeczach, to wybieram je dopiero wtedy, gdy mniej więcej wiem, co chcemy robić. Bo może po drodze na Mazury chcielibyśmy spędzić noc w Warszawie albo w trakcie pobytu na Cyprze co kilka dni zmieniać miejsce zakwaterowania, zamiast spędzić cały urlop w jednym mieście? Chodzi o to, żeby dostosować noclegi do nas, a nie na odwrót. Nie będę wam radzić jaki nocleg wybrać, bo dużo zależy od waszego budżetu, ale przede wszystkim od upodobań. Pamiętajcie tylko, że czasem lepiej zapłacić więcej za hotel w dogodniejszej lokalizacji niż tracić czas i pieniądze na dojazdy. Natomiast jeśli połączenie jest dobre, warto rozważyć obrzeża miasta, a nawet okoliczne miasteczka. Sprawdźcie też, czy recepcja będzie czynna w godzinach waszego przyjazdu, zapytajcie czy możecie zostawić bagaż, jeśli przyjeżdżacie przed rozpoczęciem doby hotelowej lub wyjeżdżacie po jej zakończeniu i, co najważniejsze, ustalcie wszystko dokładnie przed przyjazdem. Czasem coś, co dla nas jest oczywiste, może być problemem dla innych, szczególnie w innej kulturze.

Sprawdźcie, gdzie jeść

Ludzie dzielą się na tych, którzy przybierają na wadze w czasie świąt i tych, którzy tyją na urlopie. Bez wątpienia należę do tej drugiej grupy. Gdy moi towarzysze zamawiają jedno danie, przede mną ląduje zupa, drugie i oczywiście deser. Wychodzę z założenia, że jedziemy gdzieś nie tylko po to, by zobaczyć zabytki, podziwiać krajobrazy, ale też spróbować lokalnej kuchni. To ogromnie ważny element kultury danego kraju. Poznając jego smaki, możemy bardziej go poznać. Sprawdźcie wcześniej, z czego słynie dany region, co warto zamówić w restauracji, a co kupić na targu. Może jakieś lokalne produkty warto potem sprezentować przyjaciołom? Jeśli nie znacie języka, którym posługują się w danym kraju, zapiszcie sobie nazwy dań, których chcecie spróbować. Może się to okazać bardzo pomocne przy składaniu zamówienia. Zróbcie sobie listę miejsc polecanych w przewodnikach czy na blogach. Nie chodzi o to, żebyście odwiedzili je wszystkie, ale gdy głodni czyli zdenerwowali będziecie szukać fajnej restauracji, wasza lista może się przydać.

Spakujcie się

Za każdym razem obiecuję sobie, że na następny wjazd spakuję się wcześniej i zawsze robię to w ostatnim momencie, często chwilę przed wyjazdem na lotnisko. Zawsze jakoś się udaje. Może dlatego, że z czasem nabiera się wprawy i wiadomo, co może nam być potrzebne. Ale jeśli nie jesteście „żywym tornadem”, dla którego życie dopiero w biegu nabiera sensu, polecam zrobić to nieco wcześniej. Rzućcie jeszcze raz okiem na swoją wakacyjną trasę i na tej podstawie spakujcie rzeczy, które mogą ci się przydać. Weźcie te, które lubicie, żeby dobrze czuć się w nich na urlopie. Starajcie się nie przesadzić z ilością. Przyjaciel, który bardzo dużo podróżował, zawsze radził mi, żeby finalnie wziąć połowę mniej rzeczy i dwa razy więcej pieniędzy. Nie stresujcie się, jeśli czegoś zapomnicie. Jeśli macie ze sobą portfel i dokumenty – dacie sobie radę.

Poinformujcie najbliższych o swoich planach

Absolutnie nie chodzi mi o to, żebyście zamęczali wszystkich znajomych opowieściami o swoich planach urlopowych. Dobrze jednak, jeśli wasi bliscy będą wiedzieć, dokąd i kiedy się wybieracie. W dobie telefonów komórkowych i łatwego dostępu do Internetu może się to wydawać śmieszne, ale dla własnego bezpieczeństwa zostawcie komuś informacje o waszych planach. Moja mama często zaraz po rozmowie ze mną zapominała, jak nazywa się kraj, do którego lecę, dlatego na wszelki wypadek na lodówkę przyczepiałam kartkę z dokładnymi informacjami o lotach i noclegach, żeby w razie potrzeby mogła to sprawdzić. Po przejściu tych wszystkich kroków, nie pozostaje wam nic innego, jak po prostu cieszyć się z wyczekiwanego urlopu. Jeśli któryś z nich jest nie do końca jasny, chętnie odpowiem na wszystkie pytania. Pewno dla wielu z was zorganizowanie nawet bardzo dalekiej podróży nie stanowi problemu i nie dowiedzieliście się niczego nowego, a nawet czegoś wam tu brakuje. Super, napiszcie o czym jeszcze warto pamiętać i pomóżcie mniej doświadczonym. A wszystkim wam życzę udanych wyjazdów.

The post Jak samodzielnie zorganizować wyjazd? appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/jak-samodzielnie-zorganizowac-wyjazd/feed/ 0
Tydzień w Gruzji – kilka praktycznych rad przed wyjazdem https://magdalenadziedzic.com/tydzien-w-gruzji-kilka-praktycznych-rad-przed-wyjazdem/ https://magdalenadziedzic.com/tydzien-w-gruzji-kilka-praktycznych-rad-przed-wyjazdem/#respond Thu, 02 Jun 2022 15:48:22 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1133 Gruzja to jeden z tych krajów, do których chce się wracać. I to wracać wielokrotnie. Przyczyny są dwie. Po pierwsze, nie sposób w czasie jednego wyjazdu zobaczyć wszystko to, co by się chciało. Po drugie, to, co widzimy, robi na nas ogromne wrażenie. Zakładam więc, że wasz pierwszy wyjazd nie będzie ostatni. Jeśli jednak chcielibyście […]

The post Tydzień w Gruzji – kilka praktycznych rad przed wyjazdem appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Gruzja to jeden z tych krajów, do których chce się wracać. I to wracać wielokrotnie. Przyczyny są dwie. Po pierwsze, nie sposób w czasie jednego wyjazdu zobaczyć wszystko to, co by się chciało. Po drugie, to, co widzimy, robi na nas ogromne wrażenie. Zakładam więc, że wasz pierwszy wyjazd nie będzie ostatni. Jeśli jednak chcielibyście uniknąć rozczarowań czy po prostu lepiej się przygotować – mam dla was kilka rad.


Samolot

Z Polski bezpośrednio do Gruzji kursują samoloty linii Wizz Air (z Katowic, Wrocławia i Warszawy) oraz LOT z Warszawy. Jeśli nie mieszkacie bardzo blisko lotniska i do każdego z tych miejsc musielibyście dojechać, to warto porównać godziny lotów, bo o ile to, o której wylatujemy, nie ma większego znaczenia dla dobrego urlopowego nastroju, to powroty nad ranem są bardzo męczące.

Noclegi

Poza stolicą, gdzie wybór noclegów jest bardzo szeroki – od tanich hosteli po wysokiej klasy hotele, czy popularnym kurortem Batumi z dużą bazą noclegową, będziemy raczej korzystać z oferty popularnych w Gruzji guesthausów. Moim zdaniem warto poświęcić trochę czasu na dokładne przejrzenie ofert, przede wszystkim zdjęć pokoi i całego obiektu. To dlatego, że wprawdzie możemy być niemal pewni, że wszędzie będą nas witać domowym winem i czaczą (miejscowa wódka), jednak wystrój i wyposażenie pokoi w wielu miejscach może pozostawiać wiele do życzenia. Ja źle wybrałam tylko w Tblisi (przekleństwo urodzaju), gdzie skuszona zdjęciem starszej pani lepiącej chimkali przeoczyłam informację, że prysznic jest w toalecie (trudno to nazwać łazienką). Z drugiej strony, nie ma tego złego…, bo jedzenie nigdzie nie było tak dobre, jak tam, a poranek po średnio przespanej nocy (pan zajmujący się hostelem potwornie chrapał, a koledzy wrócili nad ranem w świetnych humorach i każdy każdego budził) z perspektywy czasu okazał się bardzo zabawny. Pozostałe noclegi mogę polecić z czystym sumieniem bez absolutnie żadnych zastrzeżeń.

Język

Gruzini mają nie tylko swój język, ale też alfabet – zupełnie niepodobny do łacińskiego czy nawet cyrylicy, więc mało prawdopodobne, że zdążymy go poznać przed wyjazdem. Ta informacja jest szczególnie istotna, gdy chcemy szybko znaleźć autobus na zatłoczonym dworcu, a wszystkie tabliczki są z napisami tylko po gruzińsku. Nam bardzo pomógł przewodnik, w którym przy każdej opisanej miejscowości podano w nawiasie nazwę zapisaną w lokalnym alfabecie. Może brzmi to absurdalnie, ale gdy pokazywałam palcem jakąś nazwę, mogłam się porozumieć dużo szybciej, niż gdy próbowałam mówić w jakimkolwiek języku poza gruzińskim. W języku angielskim bez problemu można się porozumiewać właściwie jedynie w stolicy. Poza Tbilisi jest to oczywiście możliwe w restauracjach, muzeach czy w rozmowach z młodymi ludźmi. Generalnie jednak warto znać choć kilka podstawowych słów po rosyjsku. Jest to szczególnie ważne, gdy ustala się z taksówkarzem cel i koszt przejazdu. Poza tym Gruzini są ogromnie towarzyscy i zwyczajnie chcą rozmawiać. Pamiętam radość taksówkarza, który czekał z nami na swojego kolegę tylko dlatego, że chciał chwilę pogawędzić, bo od kilku dni woził dwóch anglików, którzy zupełnie go nie rozumieli. Pamiętajmy też, że Gruzja jest krajem bardzo zróżnicowanym, również pod względem językowym. W niektórych rejonach spotkamy wielu Czeczeńców, w innych Ormian czy Turków. Większość z nich zna jednak rosyjski.

Kuchnia

Nie sposób mówić o Gruzji i nie wspomnieć o pełnej aromatów kuchni gruzińskiej. Tu nie da się popełnić błędu. Próbujcie wszystkiego. Popularne chaczapuri warto jeść w każdym rejonie i we wszystkich odmianach, by poczuć różnice. Mięsożercy będą zachwyceni baraniną. Wyzwaniem może się okazać zjedzenie chinkali, tak by nie wylać z nich bulionu – sztućce oczywiście odpadają. Miłośnicy serów będą w siódmym niebie, bo nie tylko można je znaleźć w wielu tradycyjnych potrawach, ale przede wszystkim różne odmiany kupuje się na targu. Na pewno będą się dobrze komponować z winem. Dla orzeźwienia świetny jest świeżo wyciskany sok z granatów. Owoce granatu są także składnikiem wielu pysznych dań. Nie zabraknie też orzechów włoskich i bakłażanów. Do tego wszechobecna kolendra, która nigdzie indziej nie pachnie tak ładnie. Ja jednak najbardziej tęsknię za czurczchelą, zwaną gruzińskim snikersem, czyli orzechami nawiniętymi na nitkę i zalanymi zagęszczonym sokiem z winogron. Nie bądźcie zdziwieni, że w restauracjach zamówione dania otrzymują najpierw mężczyźni.

Transport

Najlepszym środkiem transportu, szczególnie na dłuższych strasach, są marszrutki. Ich największa zaleta to oczywiście bardzo niska cena, co jest szczególnie ważne, gdy jedziemy sami lub we dwójkę. Osobom o słabych nerwach radzę nie przyglądać się drodze zbyt bacznie, bo naprawdę trudno uwierzyć, że te busiki (w bardzo różnym stanie technicznym) są w stanie poruszać się po czasem bardzo kiepskich drogach i z dużą prędkością. Istnieją jednak co najmniej dwie sytuacje, kiedy transport publiczny nie wchodzi w grę – bardzo napięty plan dnia, późne popołudnie (często ostatni kurs jest o 16.00) lub miejsce, do którego z założenia jeżdżą tylko taksówki (zazwyczaj nie są to duże odległości, jednak podróżując samotnie, lepiej dołączyć do innych turystów). My zwiedzaliśmy Gruzję we czwórkę, więc dość chętnie korzystaliśmy z taksówek, które dla nas były stosunkowo tanie. Czasem okazywało się nawet, że w przeliczeniu na osobę tańsze niż marszrutka. Taki transport ratował nas o późnej porze, a także doskonale sprawdzał się w sytuacjach, gdy chcieliśmy jednego dnia dużo zobaczyć, a następnie wrócić do punktu, z którego wyruszyliśmy. Bardzo szybko przyjęliśmy zasadę, że grzecznie dziękujemy taksówkarzom, którzy nas zaczepiają, i polujemy na tych siedzących spokojnie w samochodach z gazetą w ręku.

Co zobaczyć

Półki w księgarniach uginają się od przewodników opisujących atrakcje danego miasta dostępne w czasie weekendu, ale my przecież chcemy zobaczyć cały kraj w ciągu tygodnia. Każdy ma inne urlopowe priorytety. Warto więc trasę wyjazdu oprzeć na własnych zainteresowaniach i potrzebach, a niekoniecznie na rekomendacjach przewodników. Zawsze przed wyjazdem pytam swoich towarzyszy podróży, jakie miejsca koniecznie chcą zobaczyć, a jakie spokojnie mogą sobie darować, i staram się brać to pod uwagę, tworząc ramowy plan wyjazdu. Przygotowuję go z wyprzedzeniem, żeby moi znajomi wiedzieli, co ich czeka, i mogli się do tego przygotować, również finansowo. Większość ludzi widząc ten plan, patrzyło na mnie dość sceptycznie, a nawet mówiąc kolokwialnie, pukało się po głowie. Na szczęście uczestnicy wycieczki byli bardziej optymistycznie nastawieni. Załączona tabelka to wersja przedwyjazdowa i w trakcie pobytu zaszły w niej pewne zmiany, szczególnie jeśli chodzi o kolejność zwiedzania.

Kutaisi

Rozmawiałam z ludźmi, którzy spędzili tam kilka dni i byli zadowoleni. Szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem dlaczego. Myślę, że jest tyle ciekawszych miejsc, że nie warto tracić tu czasu. Szybki rekonesans po przyjeździe lub na koniec pobytu zdecydowanie wystarczy.

Gelati i Motsameta

Piękne monastery i, co ważne, nie tak zadeptane przez turystów, jak te, które zobaczymy później.

Zugdidi

Finalnie widziane tylko przejazdem.

Mestia

Już widoki na trasie robią ogromne wrażenie, a na miejscu jest tylko lepiej. Oczywiście nie było czasu, by zobaczyć również Ushguli. Na to trzeba byłoby co najmniej dwóch dni. Myślę, że na pewno wrócę w ten rejon, by spędzić kilka dni na górskich spacerach.

Batumi

Mimo ogromnej sympatii do piosenki Filipinek, polecam jednak ominąć szerokim łukiem. Jeśli planujemy odwiedzić Gruzję latem i chcemy poleżeć nad morzem, na pewno znajdziemy bardziej urokliwe miejsce.

Achalciche

Piękny, bardzo ładnie zachowany i odnowiony zamek z infrastrukturą na wysokim poziomie. Takie zwiedzanie w europejskim stylu. Z bardzo dobrą restauracją na miejscu.

Vardzia

Skalne miasto klasztor. Na pewno warto zobaczyć. Szczególnie jeśli wcześniej nie mieliśmy okazji oglądać podobnych obiektów. Jedno z bardziej turystycznych miejsc w Gruzji. Dokładne zwiedzenie całości wymaga czasu i znośnej kondycji.

Bordżomi

Gruzińskie uzdrowisko, które lata swojej świetności ma już za sobą, ale jego urokliwy klimat pozostał jest nadal odczuwalny. Bardzo mili ludzie, ładne krajobrazy. Większych atrakcji brak.

Gori

Bardziej ciekawostka niż miejsce warte zwiedzania. To tu w 1878 roku urodził się Józef Dżugaszwili – znany jako Józef Stalin – a jego duch jest tu ciągle żywy. Muzeum to zbiór portretów wodza oraz jego rzeczy osobistych. Bardzo mały fragment ekspozycji poświęcono ofiarom represji stalinowskich. Można jednak zobaczyć wagon, którym Stalin jechał na konferencję do Jałty, oraz dom, w którym się urodził (przeniesiono go i postawiono przed budynkiem muzeum). Naszą uwagę przykuł dar od polskich metalurgów – jest z drewna!

Uplistsikhe

Dla mnie jedno z piękniejszych miejsc w Gruzji. Jedyne 10 km od Gori możemy zobaczyć skalne miasto z V wieku n.e. Ciekawe nie tylko dla miłośników średniowiecznej architektury. W Uplistsikhe przede wszystkim zachwycają bardzo malownicze krajobrazy. Co ciekawe, wcale nie spotkaliśmy tam tłumu turystów.

Tbilisi

Jedno z tym miast, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Warto więc trochę się zgubić i poszukać swojej drogi. My na przykład za wcześnie wysiedliśmy z metra, a że każda mijana osoba wskazywała nam inną drogę, postanowiliśmy szybko znaleźć miejsce z dostępem do Internetu, by sprawdzić najszybszą trasę. Do hostelu dotarliśmy jednak ze sporym opóźnieniem. W barze, gdzie obsługiwała nas starsza pani, która pomiędzy podawaniem trunków popijała herbatę i grała z koleżanką w karty, przysiadł się do nas klient z sąsiedniego stolika, stawiając na stole czaczę. No cóż, trzeba było się zrewanżować. Na „zagrychę” „barmanka” podała tabliczkę czekolady, a wódkę polewano z plastikowej butelki. Tak spędziliśmy wieczór z gruzińskim weteranem wojny w Afganistanie.

Telavi

To stolica regionu Kacheti, który słynie z wina. Już na pierwszy rzut oka widać, że tu ludziom powodzi się nieco lepiej niż w innych częściach Gruzji. Wszystko jest bardziej zadbane. Nocowaliśmy tu i choć było bardzo miło, to teraz ominęłabym to miasteczko, a noclegu poszukała w pobliskim Sighnaghi. Taksówkarz zaczepiony na postoju pod urzędem miasta był bardzo zaskoczony, widząc trasę, która była właściwie objazdem całego regionu, i szczerze przyznał, że jeszcze nigdy nie miał takiego kursu. Po ustaleniu ceny nie tylko bezpiecznie dowiózł nas wszędzie tam, gdzie chcieliśmy, i cierpliwie czekał aż zobaczymy wszystko, ale też pokazał nam miejscową winiarnię, gdzie zdecydowaliśmy się na zwiedzanie z degustacją.

Sighnaghi

Kolejne moje ulubione miejsce w Gruzji. Po prostu trzeba je odwiedzić. Bardzo urokliwe miasteczko. Moje serce skradł mały targ spożywczy, który w przeciwieństwie do tych odwiedzanych wcześniej jest schowany w budynku. Zajrzeliśmy do bramy prawdopodobnie skuszeni zapachem ziół, a wyszliśmy obładowani siatami pełnymi serów, słodyczy i domowego wina.

Gelati, Nekresi i Gremi

Podziwiając okolicę, warto zobaczyć w tych miejscowościach monastyry.

Mccheta

Około 20 km od Tblisi. Bardzo tanio dostaniemy się tu marszrutką. Dobry pomysł to całodzienna wycieczka i wieczorny powrót do stolicy. To miasto bardzo ważne dla Gruzinów. To tu król Miriam II przyjął chrzest. Nie można być w Gruzji i nie zobaczyć katedry Sweti Cchoweli. I chyba wszyscy to czują, bo tłum turystów jest wręcz przytłaczający. Jednak wiadomo, że – jak wszędzie na świecie – tak i tu zwiedzając niektóre miejsca, musimy się liczyć z towarzystwem. W niewielkiej odległości od Mcchety znajduje się przepięknie położony monastyr Dżwari. W informacji turystycznej koło katedry można kupić bilety na przejazd lub poszukać taksówkarza, który nas tam zawiezie.

Stepancminda

Małe miasteczko położone na wysokości 1750 m n.p.m., zaledwie kilkanaście kilometrów od granicy rosyjskiej, bardziej znane pod poprzednią nazwą – Kazbegi. To stąd widać klasztor Cminda Sameba, którego zdjęcia są na okładkach wszystkich przewodników po Gruzji. By zobaczyć go z bliska, trzeba wejść nieco wyżej – 2170 m n.p.m. – ale spokojnie, drogę, szczególnie łatwiejszą trasę, każdy może pokonać. Pamiętajmy jednak, że im wyżej, tym chłodniej, więc warto nieco cieplej się ubrać i założyć czapkę. Jest też możliwość dojechania pod klasztor samochodem. To jedno z tych miejsc, które na żywo nie rozczarowują, mimo iż widzieliśmy je już wielokrotnie na dobrych fotografiach. Można wyjechać rano z Tbilisi marszrutką do Stepancmindy, zobaczyć klasztor i wieczorem wrócić do stolicy. Według mnie warto jednak spędzić w górach noc. Chociażby dlatego, że zapewne rzadko mamy okazję zobaczyć tak bardzo rozgwieżdżone niebo. My mieliśmy trochę szczęście w nieszczęściu, bo zaraz przed naszym przyjazdem w okolicy doszło do awarii i nigdzie nie było prądu. Co prawda zrobienie zakupów przy świetle latarek w telefonach było wyzwaniem, ale wystarczyło spojrzeć w górę, by zapomnieć o wszystkich niedogodnościach. Mimo nieco chłodnego wieczoru nie mogłam się napatrzeć i najchętniej spędziłabym całą noc na tarasie. Było to idealne pożegnanie z Gruzją, choć mam nadzieję, że nie na długo.

The post Tydzień w Gruzji – kilka praktycznych rad przed wyjazdem appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/tydzien-w-gruzji-kilka-praktycznych-rad-przed-wyjazdem/feed/ 0
Avon – w poszukiwaniu nowej rzeki https://magdalenadziedzic.com/avon/ https://magdalenadziedzic.com/avon/#respond Thu, 02 Jun 2022 14:50:15 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1136 Jak pisała Olga Tokarczuk, każdy ma swoją rzekę (w książce „Moment niedźwiedzia”, a dokładniej w opowiadaniu „Odra”). I chyba rzeczywiście coś w tym jest, a przynajmniej ja też to czuję. Może nie wszyscy są świadomi tej więzi, jestem jednak pewna, że w was również narracja Olgi Tokarczuk i jej osobisty stosunek do Odry przywoła masę wspomnień. Ażeby […]

The post Avon – w poszukiwaniu nowej rzeki appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Jak pisała Olga Tokarczuk, każdy ma swoją rzekę (w książce „Moment niedźwiedzia”, a dokładniej w opowiadaniu „Odra”). I chyba rzeczywiście coś w tym jest, a przynajmniej ja też to czuję. Może nie wszyscy są świadomi tej więzi, jestem jednak pewna, że w was również narracja Olgi Tokarczuk i jej osobisty stosunek do Odry przywoła masę wspomnień. Ażeby już teraz delikatnie pobudzić wyobraźnię, odsyłam do fragmentu opowiadania.

Rzeka jako symbol

Autorka przytacza historie ze swojego życia, ale nawiązuje również do symboliki rzeki, zwracając uwagę na jej dwuznaczność. Rzeki dawały życie, wokół nich to życie się tworzyło. Wielokrotnie jednak przynosiły również śmierć, zabierając ze swoim prądem wszystko, co spotkały na drodze. Mają niemalże boską moc, jak ta w piosence Anity Lipnickiej, która niesie nas, zmieniając swój bieg. Są również symbolem odrodzenia, gdy po kataklizmie i zniszczeniu z czasem wszystko rodzi się na nowo.

Moje rzeki

Wracając na ziemię, a raczej do rzeki w sensie czysto fizycznym – myślę, że większość z nas ma ich kilka. Na różnych etapach życia inne. Raz są bliżej, raz dalej, ale zawsze gdzieś obok. Moją najbliższą rzeką jest zapewne Wisła. Jako dziecko co roku, w Święta Bożego Narodzenia, po mszy w katedrze na Wawelu chodziłam z rodzicami nad Wisłę i karmiłam łabędzie. To na bulwarach wiślanych przygotowywałam się do matury, a po zdaniu egzaminów właśnie tam kończyliśmy ze znajomymi imprezę. Pokonałam niezliczone kilometry, jeżdżąc wzdłuż Wisły na rolkach czy po prostu spacerując. Zawsze chętnie tam wracam, niezależnie od pory roku czy dnia.
Część mojego „rzecznego serca” na pewno należy też do Białuchy, bo to nad nią najlepiej się myśli. Zawsze ciągnęło mnie tam, gdy musiałam sobie coś poukładać w głowie i nadal bardzo często tam wracam. A „wakacyjna miłość” to Raba. W niej uczyłam się pływać i z ogromnym zapałem budowałam tamy. Tam też pierwszy raz zobaczyłam, co ludzie są w stanie zrobić z małymi kotkami… Próbowała je ratować moja starsza koleżanka.
Do każdej z tych rzek mam teraz za daleko, dlatego postanowiłam zaprzyjaźnić się z Avon. Ta rzeka kojarzona jest głównie z zabytkowym wiszącym mostem – Clifton Suspension Bridge – symbolem Bristolu. Ja jednak chciałam zobaczyć jej drugą stronę – niezadeptaną przez turystów, bez tłumu pośpiesznie pędzącego z pracy/do pracy, bez gwaru okolicznych barów i restauracji.

Spacer wzdłuż rzeki Avon

Korzystając z pięknej słonecznej pogody, połączyłam przyjemne z pożytecznym i wybrałam się na spacer do oddalonego o 15 km Bath. Zignorowałam rady googlemaps i wybrałam prawdopodobnie najdłuższą trasę – wzdłuż rzeki. Jej początek był mi dobrze znany, bo często tamtędy przechodzę. Idealne miejsce do aktywnego spędzania czasu wolnego. Dobrze utrzymana ścieżka rowerowa, po której przyjemnie pojeździć bez przeciskania się między samochodami. Na wodzie kajakarze – pływający rekreacyjnie lub przygotowujący się do zawodów. Tym drugim towarzyszy trener głośno krzyczący przez megafon. Można też spotkać rodziców bawiących się z dziećmi, właścicieli czworonogów wyprowadzających swoich ulubieńców na spacer, a także przechadzające się kaczki.
Na obrzeżach miasta droga bardziej przypomina leśną ścieżkę. Na infrastrukturę nie można jednak narzekać – co jakiś czas znajdziemy ławkę, na której można odpocząć, a dla pragnących wrócić do cywilizacji co jakiś czas umieszczane są informacje, że np. skręcając w lewo, po pokonaniu danej odległości dojdziemy do tej czy innej dzielnicy bądź centrum wioski. Trasa jest też dość dobrze oznaczona. Wzdłuż drogi zamontowano tablice, z których można się czegoś dowiedzieć nie tylko o faunie i florze okolicy, ale też o historii tego miejsca, a co najważniejsze, na każdej z nich jest mapa z zaznaczonym punktem, w którym się znajdujemy.
Ważny był jednak nie tylko sam cel, ale przede wszystkim prowadząca do niego droga. W pewnym momencie na rzece przestałam widzieć kajakarzy. Pojawiało się za to coraz więcej różnych łódek. Jedne to pływające imprezy, inne domy na wodzie, a w każdej uśmiechnięci ludzie, cieszący się piękną, słoneczną pogodą. Coraz częściej jednak patrzyłam w przeciwną stronę, gdzie krajobraz robił się sielsko wiejski. Na ścieżce przestałam już kogokolwiek mijać. Od czasu do czasu pojawiało się jakieś gospodarstwo otoczone sadem, a nawet lasem. To ścieżka nad rzeką, nie kraina czarów i czasem jej drogi krzyżują się z XXI wiekiem. Z drugiej strony cywilizacja czasem się przydaje. Można usiąść w kawiarnianym ogródku, napić się zimnego piwa, coś zjeść.

Ruszam w dalszą drogę. Rzeka, łąki,… Na angielskiej wsi czuję się trochę jak w Polsce, choć niezupełnie, jest jedna, znacząca różnica – tu właściwie wszędzie mogę wejść. Nie ma murów, płotów, ogrodzeń. To znaczy są, ale tylko po to, by zwierzęta same nie wchodziły na dany teren. Ludzie po prostu otwierają bramkę i idą dalej.
Sobota… ja tu sobie odpoczywam, a to przecież dzień sprzątania, prania… 
Większość ludzi preferuje jednak odpoczynek.
Z wiekiem chyba coraz trudniej przychodzi nam nawiązywanie bliższych relacji. Nawet jeśli chodzi o więź z rzeką, a nie z innym człowiekiem. Mimo miło spędzonego czasu czuję, że potrzebuję większej liczby spotkań, by takie relacje nawiązać.
Przed Bath otoczenie znów nieco się zmienia. Trawa równiej przystrzyżona, domy większe, od czasu do czasu jakiś pałac.
Po kilkugodzinnym spacerze dotarłam do Bath, ale o tym już kiedy indziej…

The post Avon – w poszukiwaniu nowej rzeki appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/avon/feed/ 0
Dalaman – weekendowy wypoczynek w tureckim kurorcie https://magdalenadziedzic.com/dalaman-weekendowy-wypoczynek-w-tureckim-kurorcie/ https://magdalenadziedzic.com/dalaman-weekendowy-wypoczynek-w-tureckim-kurorcie/#respond Thu, 02 Jun 2022 13:51:58 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1139 Tureckie wybrzeże Morza Śródziemnego to przede wszystkim piękne plaże i gwarancja słonecznej pogody. Jeśli dodać do tego urok miasteczek, takich jak Dalyan, Fethiye czy Marmaris, otrzymujemy idealne miejsce na urlop. Wypoczynek Zawsze z lekko ironicznym uśmiechem przyjmowałam opowieści znajomych o urlopie w hotelu z basenem, gdzieś w środku „niczego”, gdzie największą atrakcją jest 40° C […]

The post Dalaman – weekendowy wypoczynek w tureckim kurorcie appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Tureckie wybrzeże Morza Śródziemnego to przede wszystkim piękne plaże i gwarancja słonecznej pogody. Jeśli dodać do tego urok miasteczek, takich jak Dalyan, Fethiye czy Marmaris, otrzymujemy idealne miejsce na urlop.

Wypoczynek

Zawsze z lekko ironicznym uśmiechem przyjmowałam opowieści znajomych o urlopie w hotelu z basenem, gdzieś w środku „niczego”, gdzie największą atrakcją jest 40° C w cieniu. Kajam się… Publicznie przyznaję, że słodkie lenistwo ma swój urok. Nawet dla świrów, którzy z trudem potrafią usiedzieć w miejscu pięć minut, a na każde kolejne mają tysiąc różnych pomysłów. Jestem pewna, że nie stanie się to moim stałym sposobem spędzania czasu wolnego, ale w życiu każdego z nas przychodzi moment, w którym poczuje zmęczenie codziennymi obowiązkami, zwyczajnie przepracowanie. Organizm zaczyna się buntować, coraz częściej odmawia posłuszeństwa i wysyła już bardzo wyraźne sygnały, że nie ma siły – wtedy warto, a nawet trzeba na chwilę odpuścić.
Urlop to dla mnie przede wszystkim poznawanie nowych miejsc, smaków, ludzi… Zazwyczaj z ogromnym apetytem… „głodna przygód, spragniona podróży”, ale i z planem. Palcem na mapie byłam już chyba wszędzie, w bezsenne noce sprawdzając połączenia kolejowe w różnych zakątkach świata i szacując budżet ewentualnego wyjazdu. Układanie programu sprawia mi prawie tak dużą przyjemność, jak jego realizacja. Odkryłam jednak (lepiej późno niż wcale), że wyjazd bez planu też może być bardzo przyjemny. Trzeba tylko zagłuszyć w sobie wewnętrznego detektywa Monka i cieszyć się życiem. Na szczęście silniejsza od potrzeby planowania jest chęć podróżowania, więc gdy padło hasło „odwiedź nas w Turcji”, pomyślałam „dlaczego nie?”. Oczywiście oprócz biletów lotniczych kupiłam też przewodnik, ale po przeczytaniu kilku zdań sama się skarciłam – „Magda, daj spokój. To tylko trzy dni. Odpocznij”.
Już pierwszego dnia, kładąc się spać, uświadomiłam sobie, jaką radość sprawia mi nienastawianie budzika. Odruchowo chciałam to zrobić, ale na szczęście przypomniałam sobie, że nie muszę. Mimo braku nieznośnego dźwięku rano obudziłam się dość wcześnie, a co najważniejsze – byłam wypoczęta. Dodatkowo z największą przyjemnością odkryłam, że czekało na mnie jedzenie. Po prostu było. Nie musiałam robić zakupów, a potem przygotowywać śniadania. Ktoś zrobił to za mnie. Niby nic takiego, a tak bardzo cieszy.

Gdzieś przy drugim łyku porannej kawy uświadomiłam sobie, że w ogóle nic nie muszę. Wyjątkowo nigdzie się dziś nie spóźnię, bo nie umawiałam się na konkretną godzinę. Mam czas… Dlaczego więc nie położyć się przy basenie, łapiąc promienie słońca… Bezczynne leżenie to stanowczo za duże poświęcenie jedynie dla złocistej opalenizny, można jednak dodatkowo nadrobić zaległości w czytaniu…
Największym plusem hotelu w Dalaman, poza atrakcyjną ceną i bardzo małą odległością od lotniska, były spokój i cisza. To było spore zaskoczenie, bo w środku sezonu spodziewałam się raczej tłumu turystów. A spokój był dlatego, że dużą część gości stanowiły załogi samolotów, a przebywające tam rodziny zaraz po śniadaniu jechały na plażę.

Marmaris

Aż trudno uwierzyć, że to tętniące życiem miasto było kiedyś małą rybacką wioską. Teraz to idealne miejsce dla tych, którzy w ciągu dnia chcą wygrzewać się na słońcu, a nocą szaleć w roztańczonym klubie. Plaża jest podzielona na fragmenty, z których każdy należy do sąsiadującej z nią restauracji. Nie trzeba płacić za korzystanie z leżaka, jednak konsumowanie swojego jedzenia czy napojów jest zabronione. Można być za to w stałym kontakcie ze światem, korzystając z bezpłatnego wifi, a przystojny kelner przyniesie drinka z palemką. Radzę jednak nie zamawiać nic zbyt skomplikowanego i przed podjęciem decyzji rzucić okiem, co piją inni wczasowicze. Na przykład moi znajomi byli bardzo zaskoczeni (kelner wcale), widząc mojito bez mięty. Na szczęście z jedzeniem jest znacznie lepiej, bo i wybór duży – od tradycyjnego tureckiego mezze, przez włoskie pasty, po bardzo dobre w tym rejonie ryby – i na smak nie można narzekać.

Gdy słońce zbliża się ku zachodowi, plaża nagle pustoszeje. Brytyjskie i rosyjskie turystki zamieniły już klapki na szpilki, a rodziny z dziećmi wróciły na kolację do hotelu. Możemy wtedy spokojnie popływać czy pospacerować i przez moment pomyśleć, że może jednak jesteśmy w tej dawnej rybackiej wiosce. Wieczorny posiłek najlepiej zjeść w jednej z restauracji przy porcie. Gwarno, ale nie hałaśliwie, z widokiem na ekskluzywne jachty, nierzadko z towarzyszącą muzyką na żywo.

Marmaris słynie z ulicy pełnej barów i dyskotek, gdzie dosłownie z każdego zakątka dobiega jakaś muzyka i na pewno każdy znajdzie coś, przy czym będzie się dobrze bawił.

Planującym dłuższy pobyt, polecam rejs na grecką wyspę Rodos.

Fethiye

Celem na kolejny dzień była dolina motyli. Zatoka otoczona wysokimi klifami zawdzięcza swoją nazwę Krasopani hera – czarno-biało-czerwonemu motylowi, który w okresie letnim kolonizuje dolinę. Inne gatunki, już w nieco mniejszych ilościach, są tam obecne przez cały rok. Podobno występuje tam aż 30 gatunków dziennych i 40 nocnych latających owadów. Motyle to nie jedyna atrakcja – odpowiednią wilgotność powietrza, czyli idealne warunki dla motyli i tropikalnych roślin, zapewnia wodospad, który tworzy woda z młynu w Faraya, kaskadowo spadająca do doliny. Na plaży nie ma żadnych stałych zabudowań, ale w drewnianym barze można kupić jedzenie i napoje. Na plażę można dotrzeć łodzią z Ölü Deniz lub drogą z Faralya – wioski położonej 600 metrów nad doliną. Zdecydowaliśmy się na drogę lądową, co dało nam możliwość podziwiania krajobrazów z góry. Gdy po wyjściu na klif zobaczyłam zatokę, dosłownie zamarłam z wrażenia. Na żywo jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach.
Szukając drogi, która zaprowadzi nas do doliny, gdzieś za jednym z wielu ostrych zakrętów trafiliśmy na bardzo ciekawie urządzoną restaurację. Właściwie trudno nawet nazwać to miejsce restauracją. Mimo różnic kulturowych (Polka, Słowaczka i Libańczyk), każde z nas dostrzegło tam jakieś przedmioty, które pamiętamy z dzieciństwa. Poczuliśmy się trochę jak u babci, może nie tyle przez sam wygląd miejsca, ile jego niewymuszoną atmosferę, którą tworzą ludzie – jak ta przeurocza właścicielka – a nie przedmioty.
Niestety zejście na plażę w dolinie motyli jest zbyt strome, by pokonać je w klapkach, a czekanie na samochód, który mógłby nas zawieźć na dół i z powrotem, uznaliśmy za nieopłacalne. Droga w jedną stronę trwałaby około 40 minut, a opłata za przejazd dzieliła się na liczbę pasażerów – w tej sytuacji tylko naszą trójkę. Było już późne popołudnie, a my nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Zdecydowaliśmy, że na pewno jeszcze kiedyś tu wrócimy i zjedziemy na dół, tymczasem pojechaliśmy do Fathiye, by zjeść obiad i chwilę nacieszyć się słońcem – tego dnia musieliśmy wcześniej wrócić do Dalaman.

Plaża okazała się idealnym miejscem dla fanów paralotniarstwa. Właściwie bez przerwy turyści w tandemach z instruktorami lądowali na deptaku. Oni, korzystając ze sprzyjającego wiatru, podziwiali piękne krajobrazy z lotu ptaka. Ja miałam chwilę, by przyjrzeć się lepiej tureckim plażowiczkom…

Gdy po północy poczułam, że nie pamiętam już o obiedzie i muszę coś zjeść, zanim zasnę, hotel znowu pozytywnie mnie zaskoczył. Mimo panującej wszędzie kompletnej ciszy recepcjonista, w odpowiedzi na pytanie o cokolwiek do jedzenia, po prostu podał mi menu, informując, że przygotują mi to, co sobie wybiorę. Nie byłoby to aż tak dziwne, gdyby nie cena… 20 pln!

Dalyan

Wylatywałam wieczorem, więc miałam jeszcze prawie cały dzień, by zobaczyć Dalyan. W przewodnikach miejsce opisywane jako tętniący życiem kurort, dla mnie – urokliwe miasteczko z przemiłymi ludźmi. Mimo rozwoju turystyki, podstawą gospodarki lokalnej jest rybołówstwo. W sklepach i restauracjach dostępne są nie tylko świeże ryby, ale i czerwony kawior.

Symbolem miasta jest żółw kolczasty. To gatunek zagrożony, dlatego w 1986 roku władze podjęły decyzję o ochronie terenów, na których się rozmnaża. Wtedy też w centrum miasta powstał pomnik przedstawiający te żółwie. Nie można ich zobaczyć na żywo, ale właściwie wszędzie można kupić pamiątki z ich podobizną. Plaża w pobliżu Dalyan, gdzie żółwie składają jaja, była ich schronieniem od stuleci. W ramach ochrony gatunku wydano zarządzenie, że przebywanie na niej w nocy, gdy przypływają żółwie, jest zabronione. Warto jednak wybrać się tam w dzień, chociażby dla samych widoków, które można podziwiać w czasie rejsu. Płynie się około pół godziny bardzo tanią rzeczną taksówką. Na wschodnim brzegu rzeki znajdują się grobowce z IV wieku p.n.e. Zostały one zbudowane przez licyjczyków, którzy wierzyli, że dusze do świata pozaziemskiego przenosi demon w postaci ptaka, dlatego ich groby były umieszczane na wysokich klifach. Ten region ma bardzo ciekawą historię, co widać też w stylu architektonicznym grobowców, który jest połączeniem wpływów greckich i perskich. Jeden z najsłynniejszych – pomnik nereidów – został przeniesiony do British Museum w Londynie.

Jedynym śladem żółwi na plaży są ogrodzone miejsca, w których złożyły jaja, więc zajęłam się obserwacją krajobrazów i innych turystów.

W drodze powrotnej, gdy widoki za burtą były mi znane, więc mniej ciekawe, obserwowałam współpasażerów.

Z tymi pięknymi widokami w pamięci i bateriami naładowanymi tureckim słońcem mogłam z uśmiechem na twarzy wrócić do rzeczywistości.

Każdy potrzebuje czasem resortowych wakacji. Tylko w przypadku niektórych są one nieco krótsze i zdarzają się trochę rzadziej.

The post Dalaman – weekendowy wypoczynek w tureckim kurorcie appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/dalaman-weekendowy-wypoczynek-w-tureckim-kurorcie/feed/ 0
Dwa słowa na temat street artu po dwóch ważnych premierach https://magdalenadziedzic.com/dwa-slowa-na-temat-street-artu-po-dwoch-waznych-premierach/ https://magdalenadziedzic.com/dwa-slowa-na-temat-street-artu-po-dwoch-waznych-premierach/#respond Thu, 02 Jun 2022 12:53:23 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1142 Na początku tego miesiąca bardzo lubiane przeze mnie wydawnictwo wypuściło na rynek  przewodnik , który nie opisuje miejsc, a zjawisko – street art. Zauważyłam ten przewodnik, zamawiając książki o miejscach, które planuję odwiedzić, i od razu dorzuciłam do koszyka. Chciałam go jak najszybciej zobaczyć, skonfrontować z dotychczasowymi spacerami szlakiem street artu i poszukać inspiracji do […]

The post Dwa słowa na temat street artu po dwóch ważnych premierach appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Na początku tego miesiąca bardzo lubiane przeze mnie wydawnictwo wypuściło na rynek  przewodnik , który nie opisuje miejsc, a zjawisko – street art. Zauważyłam ten przewodnik, zamawiając książki o miejscach, które planuję odwiedzić, i od razu dorzuciłam do koszyka. Chciałam go jak najszybciej zobaczyć, skonfrontować z dotychczasowymi spacerami szlakiem street artu i poszukać inspiracji do kolejnych poszukiwań. Byłam też ogromnie ciekawa, jak autor poradził sobie z tak szerokim tematem.
Druga okoliczność, która poniekąd zmusiła mnie do napisania tych paru słów, to pokaz dokumentu  „Saving Banksy” . Film widziałam 15.04. w  Arnolfini , gdzie po seansie zorganizowano spotkanie nie tylko z reżyserem i operatorem – Colinen Day – ale również z autorem wyżej wspomnianego przewodnika – Edem Bartlettem – czy totalnym guru światowego street artu –  Blek le Rat .

Street Art

Zanim jednak podzielę się wrażeniami, tytułowe dwa słowa o street arcie, który od dłuższego czasu należy do głównego nurtu sztuki współczesnej. Bo choć każdy coś słyszał i na pewno widział jakiś przykład street artu, to różnie rozumiemy to zjawisko. Dla mnie jest to wszelkiego rodzaju działalność artystyczna w sferze publicznej, a właściwie efekty tej działalności, które może podziwiać każdy. By lepiej zrozumieć historię tego zjawiska zarówno w Polsce, jak i na świecie, zachęcam do zapoznania się z bardzo dobrym artykułem Marcina Rutkiewicza – opublikowanym na łamach miesięcznika „ ZNAK ” –  Street art w Polsce . Autor jest ekspertem w tej dziecinie, naprawdę wie, o czym mówi, i robi to w sposób przystępny i ciekawy. Dlatego nie chciałabym powielać jego opinii, z którymi absolutnie się zgadzam. We wspomnianym artykule Rutkiewicz porusza przede wszystkim dwa, według mnie najważniejsze tematy – graffiti i jego relacje ze street artem oraz ten rodzaj sztuki jako integralna część miejsca, w którym została stworzona.

Wielu ludzi zachwycając się street artem, graffiti uważa za wandalizm, zapominając, że bez graffiti nie byłoby street artu, a granica pomiędzy wandalizmem a sztuką okazuje się płynna. Ci panowie w średnim wieku, uważani teraz za artystów, też byli kiedyś dzieciakami z markerami w kieszeniach i puszkami farb w plecaku. I dokładnie tak samo jak dzisiejsze małolaty mieli gdzieś to, co my – społeczeństwo – myślimy o nich i o tym, co robią.

Powstawanie street artu to nie tylko sama czynność malowania, duże znaczenie ma także przygotowanie całej akcji. Pamiętajmy, że znacząca większość prac powstała – i nadal powstaje – nielegalnie. Ale nie jest tak, że te dzieła są oderwane od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie, są mocno związane z miejscem, gdzie powstały. Prezentują określone style, nawiązują do historii danego miejsca, do ludzi, którzy ją tworzyli, są formą dialogu z innymi grupami. Więcej o konkretnych artystach, ich stylach i metodach działania napiszę w tekstach o konkretnych miejscach, bo temat jest tak szeroki, że nawet Ed Bartlett napisał, że jego przewodnik to tylko wskazówka.

Street Art przewodnik Lonely Planet

Nie mam pojęcia, jak tego dokonali, ale się udało. Za naprawdę rozsądne pieniądze dostajemy do ręki pięknie wydany przewodnik. Twarda okładka, matowa obwoluta, gruby papier – wszystko wygląda dokładnie tak, jak przystało na książkę o sztuce. Domatorzy mogą potraktować ją jak album do oglądania przy kominku, bo zdjęć jest dużo. Choć selekcja spośród tak wielu prac na całym świecie musiała być trudna, wybrano reprezentatywne dzieła, oddające klimat miasta, w którym zostały namalowane. To wstęp, pierwszy krok. Jestem przekonana, że podobnie jak ja, zauroczeni tym, co widzicie na fotografii, zaczniecie penetrować Internet w poszukiwaniu innych prac autora i będziecie chcieli wiedzieć więcej i więcej…

W lepszym zrozumieniu fenomenu street artu pomoże nie tylko wprowadzenie autora czy przedmowa artysty –  Remi Rough – który na swoim przykładzie opowiada historię tego zjawiska, ale również kilka świetnych wywiadów z czołowymi przedstawicielami tego nurtu sztuki z całego świata.

Nie zapominajmy jednak, że przede wszystkim jest to przewodnik turystyczny – książka, po którą sięgamy, planując wyjazd. W tej roli również publikacja sprawdza się świetnie. Oczywiście jako punkt wyjścia, bo nie sposób przygotować przewodnik, który byłby kompletnym spacerownikiem szlakiem street artu po całym świecie. Opisano kilkanaście europejskich stolic. Nie zapomniano także o Kijowie, bo – jak wszyscy mówią – to tam, czyli we wschodniej Europie, teraz dzieje się najwięcej. Znaleźli się tam też reprezentanci obu Ameryk i tak zwanej reszty świata. Możemy przeczytać, jaka jest specyfika sztuki ulicznej danego miasta i jego dzielnic. Trochę historii, mapka poglądowa z zaznaczonymi ważnymi rejonami oraz dokładne lokalizacje konkretnych prac. Nie zapomniano również o tak popularnych w ostatnim czasie festiwalach. I tu polski akcent – gdański  Traffic Design . Jest też niewspomniany wcześniej Bristol – miasto rodzinne Banksy’ego i gospodarz  Upfest u. Tak jak twórcy jeżdżą po całym świecie, by malować – my możemy podążać ich śladem i podziwiać.

Saving Banksy

Przed projekcją filmu Colin Day zażartował, że jego dziewczyna była bardzo ciekawa, czy obraz w ogóle powstanie, bo reżyser rzadko cokolwiek kończy. Dodał również, że jest to prawdopodobnie jego ostatni film na ten temat, bo po tak długim czasie jest nim po prostu zmęczony. Przyznam szczerze, że chętnie obejrzę cokolwiek, co nakręci, bo dawno nie widziałam tak dobrego dokumentu na jakikolwiek temat. Po pierwsze, jest temat i to temat szeroko dyskutowany – street art znika z ulic i trafia do prywatnych kolekcji. Pojawia się wiele pytań i wątpliwości. Padają w filmie, więc nie będę ich przytaczać. Każdemu na pewno też nasuwają się same. Po drugie, wykonano kawał dobrej reporterskiej roboty – jesteśmy gruntownie wprowadzeni w problem, który śledzimy na bieżąco, mając możliwość wysłuchania argumentów każdej ze stron. Po trzecie, byłam bardzo zdziwiona, że Colin był nie tylko reżyserem, ale i operatorem, bo zdjęcia też są świetne. Podobnie jest z montażem. Mogłabym tak wymieniać bardzo długo, ale zobaczcie zapowiedź i oceńcie sami.

Zwróciliście uwagę na to, kto do nas mówi? Tak, kolejnym atutem tego filmu jest możliwość poznania opinii światowej czołówki artystów związanych ze street artem –  Ben Eine ,  Risk ,  Glen E.Friedman ,  Niels „Shoe” Meulman ,  Doze Green ,  Hera ,  Anthony Lister ,  Revok  czy Blek le Rat – wszyscy oni występują w filmie.

O tym ostatnim Banksy powiedział kiedyś, że za każdym razem, gdy wydaje mu się, że namalował coś oryginalnego, okazuje się, że Blek le Rat już to zrobił dwadzieścia lat wcześniej. Artysta zapytany przez jednego z widzów, czy nie ma problemu z tym, że to nie on jest najsławniejszy, choć wniósł tak wiele – odpowiedział, pełen sympatii, że absolutnie nie, bo dzięki popularności Banksy’ego jego prace również są bardziej rozpoznawalne, i że sukces każdego artysty robi dobrze środowisku, więc jest to powód do radości.

Na pytania widzów, choć z wyraźną niechęcią, odpowiadał też Ben Eine – znany ze swoich ogromnych liter i niesamowitego wyczucia koloru. Z Banksym malował w Palestynie. Powiedział bardzo ważne w tej dyskusji zdanie, że oczywiście tworzy dla ludzi i nie chce, żeby ktoś kradł jego prace, ale… w ten sposób za pięćdziesiąt lat te prace będą nadal istnieć. Dość ostro wypowiedział się na temat graffiti, stwierdzając, że to gówno, ale on robi sztukę, a gdy kobieta na widowni zaprotestowała, zapytał, czy wolałaby, by ścianę jej domu zdobiła jego praca, czy gówniane tagi. Jak widać, nawet wśród znawców tematu zdania są podzielone. Wśród zaproszonych gości był również John Nation, zwany ojcem chrzestnym sztuki ulicznej w Bristolu. To on w latach 80. i 90., w centrum dla młodzieży, prowadził zajęcia z dzieciakami, które później stały się światowej sławy artystami. Został wraz z nimi aresztowany 20 marca 1989 roku w głośnej policyjnej operacji Andersona skierowanej przeciwko graffiti. Stanął wtedy w obronie swoich podopiecznych i długo musiał odbudowywać swój autorytet jako działacza społecznego. Opisane przeze mnie publikacje to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Są jednak na tyle dobre, że powinny zachęcić do dalszych poszukiwań. Rozejrzyjcie się wokół siebie. Te kolorowe ściany są dla nas.

The post Dwa słowa na temat street artu po dwóch ważnych premierach appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/dwa-slowa-na-temat-street-artu-po-dwoch-waznych-premierach/feed/ 0
Tyntesfield – ciekawe miejsca są bliżej niż myślisz https://magdalenadziedzic.com/tyntesfield-ciekawe-miejsca-sa-blizej-niz-myslisz/ https://magdalenadziedzic.com/tyntesfield-ciekawe-miejsca-sa-blizej-niz-myslisz/#respond Thu, 02 Jun 2022 11:56:04 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1145 Niedawno czytałam relację z wizyty w Krakowie na blogu koleżanki i zwróciłam uwagę na komentarze, w których czytelnicy pisali, że często mieszkańcy danego miasta, w przeciwieństwie do turystów, nie odwiedzają wielu ciekawych miejsc, a o niektórych nawet nie wiedzą. W pierwszej chwili chciałam stanowczo zaprotestować, bo zawsze myślałam – i zdania chyba nie zmienię – że to […]

The post Tyntesfield – ciekawe miejsca są bliżej niż myślisz appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>

Niedawno czytałam relację z wizyty w Krakowie na blogu koleżanki i zwróciłam uwagę na komentarze, w których czytelnicy pisali, że często mieszkańcy danego miasta, w przeciwieństwie do turystów, nie odwiedzają wielu ciekawych miejsc, a o niektórych nawet nie wiedzą. W pierwszej chwili chciałam stanowczo zaprotestować, bo zawsze myślałam – i zdania chyba nie zmienię – że to mieszkańcy najlepiej wiedzą, że Kraków to nie tylko Wawel i Sukiennice, a Warszawa to dużo więcej niż Pałac Kultury. Jednak zaraz potem pomyślałam, że istotnie wielu z nas w natłoku codziennych obowiązków nie dostrzega różnych ciekawych miejsc, choć może bardzo często je mija. Zdarza nam się spędzać długie godziny, wertując przewodniki po odległych zakątkach świata, by dokładnie sprawdzić, jaką wystawę dobrze zobaczyć, gdy tam będziemy, oraz gdzie podają najlepszą kawę, a nawet nie słyszeliśmy, że w naszym mieście prezentowano prace światowej sławy artysty. W oczekiwaniu na urlop dobrze więc sprawdzić, czy w pobliżu pracy nie otwarto jakiejś klimatycznej kawiarenki, w sobotę wyciągnąć znajomych na koncert, a w niedzielę rodzinę do muzeum.

Korzystając z wolnego dnia w środku tygodnia, postanowiłam cieszyć się wiosną w  Tyntesfield  – posiadłości wiejskiej z epoki wiktoriańskiej. To najlepszy przykład tego typu zabudowy z tamtego okresu. Lonely Planet nazywa ją nawet „absurdalnie ekstrawagancką”. To urokliwe miejsce znajduje się zaledwie siedem mil na południowy zachód od Bristolu, a można tam dojechać zwykłym miejskim autobusem. Choć fanom dwóch kółek zdecydowanie polecam rower. Do rezygnacji z samochodu zachęca również oferta restauracji – dla gości przybyłych pieszo, rowerem lub korzystających z transportu publicznego przewidziano 20% rabat. Warto zarezerwować sobie chwilę na kawę i ciasto! Może nie jest to miejsce ekskluzywne, ale na pewno ciekawe, bo urządzone w budynku dawnej stajni. Podczas remontu pozostawiono tam nawet część ścianek działowych oddzielających kiedyś boksy dla zwierząt. Obok znajduje się duży sklep z pamiątkami – można kupić wszystko – od przewodników i książek kucharskich, przez typowe gadżety jak kubki czy koszulki po wspaniałe rękodzieło. W budynku jest winda, więc na wycieczkę spokojnie można ze sobą zabrać starszą osobę czy dziecko w wózku.

Zanim jednak ta ogromna posiadłość (ponad 200 hektarów) stała się ogólnie dostępnym miejscem spacerów – była prywatnym domem. Początkowo należał on do rodziny Tynte, od nazwiska której wziął swoją nazwę. Źródła podają, że mieszkali oni w tej okolicy od około 1500 roku. Dom był później dzierżawiony i kilkakrotnie sprzedany, aż w 1843 roku całą posiadłość kupił przedsiębiorca – William Gibbs – który znacząco powiększył i przebudował rezydencję. Gibbs dorobił się fortuny, handlując nawozami, a łączny koszt remontu równał się sumie 18-miesięcznego zysku brutto z jego wszystkich przedsięwzięć. Później sukcesywnie kupował ziemię, powiększając posiadłość, na terenie której zatrudniał 500 pracowników.

Zarówno William, jak i jego spadkobiercy prowadzili zakrojoną na szeroką skalę działalność dobroczynną, bardzo wspierając społeczność lokalną. A w czasie II wojny światowej posiadłość zamieniono na „medyczną wioskę” – największy amerykański szpital w Europie.

Ostatni mieszkaniec Tyntesfield – Richard Gibbs – zdecydował, że ze względu na konieczność przeprowadzenia gruntownego remontu domu, który wymagałby ogromnych nakładów finansowych, po jego śmierci posiadłość należy sprzedać. W ręce nowych właścicieli przeszły: dom i majątek obejmujący 1000 hektarów gruntów rolnych, 650 hektarów lasów oraz 30 domków jednorodzinnych. Sprzedaż przyniosła rodzinie zawrotną sumę 15 milionów funtów, a drugie tyle krewni pana Gibbsa otrzymali z aukcji przedmiotów stanowiących wyposażenie domów. National Trust kupił tylko centralną część nieruchomości z domem, ogrodem kuchennym i parkiem. Wiązało się to zresztą z niebywałym uporem dyrektora i członków organizacji, ponieważ zakupem nieruchomości były zainteresowane takie sławy, jak Madonna czy Kylie Mingue. Pałac poddano gruntownej renowacji, a park wrócił do dawnej świetności.

Odwiedzając Tyntesfield, możemy kupić bilet umożliwiający tylko wejście do parku lub wybrać opcję ze zwiedzaniem domu. Wygląda to nieco inaczej niż w standardowych muzeach. Pałac należy obejść i zapukać do drzwi. Gości wita obsługa. W holu ustawiono fortepian, na którym gra uroczy starszy pan, a w każdym pomieszczeniu czeka na nas przewodnik, który opowiada o znajdujących się tam przedmiotach i chętnie odpowiada na wszystkie pytania.
Pałac z każdej strony prezentuje się przepięknie.

Poza parkiem na terenie obiektu znajduje się ogród kuchenny, gdzie uprawiane są warzywa owoce i kwiaty. Można je kupić za niewielką darowiznę wrzucaną do kubeczka. Prawie wszystkie te miejsca dostępne są dla zwiedzających, a wiele z nich wygląda tak pięknie, że można byłoby stamtąd nie wychodzić.
Bilet wstępu dla osoby dorosłej to koszt £16,30. Dla tych, którzy nie chcą zwiedzać wnętrza pałacu – £10,10. Dla członków National Trust wstęp jest bezpłatny.

The post Tyntesfield – ciekawe miejsca są bliżej niż myślisz appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/tyntesfield-ciekawe-miejsca-sa-blizej-niz-myslisz/feed/ 0
Cmentarz w miniaturach czyli pierwsze kroki na Islandii https://magdalenadziedzic.com/cmentarz-w-miniaturach-czyli-pierwsze-kroki-na-islandii/ https://magdalenadziedzic.com/cmentarz-w-miniaturach-czyli-pierwsze-kroki-na-islandii/#respond Thu, 02 Jun 2022 09:57:22 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1148 Odkąd pamiętam, zawsze bardzo lubiłam cmentarze – miejsca przepełnione tajemniczym urokiem, gdzie w ciszy i spokoju można poczuć, że dotyka się historii – dlatego odwiedzam je gdziekolwiek jestem, próbując uchwycić ich indywidualny charakter. Każdy jest inny. Jedne przypominają park z uporządkowanymi alejkami, w innych można się poczuć, jak w tajemniczym ogrodzie, a niektóre to gruzy […]

The post Cmentarz w miniaturach czyli pierwsze kroki na Islandii appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
Odkąd pamiętam, zawsze bardzo lubiłam cmentarze – miejsca przepełnione tajemniczym urokiem, gdzie w ciszy i spokoju można poczuć, że dotyka się historii – dlatego odwiedzam je gdziekolwiek jestem, próbując uchwycić ich indywidualny charakter. Każdy jest inny. Jedne przypominają park z uporządkowanymi alejkami, w innych można się poczuć, jak w tajemniczym ogrodzie, a niektóre to gruzy świata, którego już nie ma. Dla mnie wszystkie są niezwykłe i takie hm… filmowe.

Najstarszą islandzką nekropolię miałam okazję poznać nieco lepiej, ponieważ w ramach wolontariatu wykonywałam tam prace porządkowe. Mając w pamięci nagrobki odwiedzane w Polsce, trudno sobie wyobrazić, jak wiele pracy czekało mnie i moich kolegów. Co prawda, duża część tego cmentarza jest już uporządkowana, ale znaczna większość terenu, mimo równych alejek, wygląda raczej dziko. Stare groby to zazwyczaj kwatera porośnięta chwastami z wmurowaną tablicą, na której trudno odczytać nazwiska czy daty, ponieważ od lat pokrywa ją mech. Najczęściej nagrobki ogrodzone są niziutkim murkiem lub jakimś płotkiem. Uzbrojeni w motyki (w Krakowie mówi się raczej kopaczka) i grabie ruszyliśmy plewić, grabić – przywracać dawny blask.

Byłam ogrodnikiem na cmentarzu – tak mogłaby się zaczynać książka, a nie wstęp do kilku fotografii, bo – jak mówi stare chińskie przysłowie – „Jeśli chcesz być szczęśliwy jeden dzień – upij się. Jeśli chcesz być szczęśliwy przez rok – ożeń się. Jeśli chcesz przez całe życie być szczęśliwy – załóż sobie ogród.” A czy można sobie wyobrazić lepsze miejsce do szukania równowagi i wewnętrznego spokoju? Pewno można, ale ja szukałam tam, na cmentarzu. Choć minęło sporo czasu, a ja jestem już gdzie indziej, i nadal szukam równowagi, to chciałam wam pokazać coś, co wtedy zwróciło moją uwagę – mikroświat nagrobnych figurek.

Podobnie jak w Polsce czy wielu innych krajach – na grobach, w których pochowano dzieci, umieszcza się aniołki. Jak widzicie, mimo widocznego upływu czasu są nadal piękne. Jakby żyły własnym życiem – trochę jak elfy w cmentarnym lesie.
Nieco zaskoczyły mnie ptaszki, kotki i inne zwierzątka.
A rozbawiły krasnale ogrodowe, których nigdy nie spodziewałabym się zobaczyć na żadnym grobie. Ale właściwie, czemu nie…

The post Cmentarz w miniaturach czyli pierwsze kroki na Islandii appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/cmentarz-w-miniaturach-czyli-pierwsze-kroki-na-islandii/feed/ 0
Wyspa Queshm https://magdalenadziedzic.com/wyspa-queshm/ https://magdalenadziedzic.com/wyspa-queshm/#respond Tue, 01 Feb 2022 19:59:01 +0000 https://serwer2223082.home.pl/magdalenadziedzic.com/?p=1151 Po nocy spędzonej w samochodzie i przeprawie promem dotarliśmy na wyspę Queshm (największa wyspa w Zatoce Perskiej). Mogliśmy się poczuć jak na typowych wakacjach – morze, plaża, słońce… Było to dla nas tym ważniejsze, że jeszcze kilka dni temu – w Palangan – mieliśmy na sobie kurtki zimowe, a gdy wyjeżdżaliśmy z Krakowa, zaraz po […]

The post Wyspa Queshm appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>

Po nocy spędzonej w samochodzie i przeprawie promem dotarliśmy na wyspę Queshm (największa wyspa w Zatoce Perskiej). Mogliśmy się poczuć jak na typowych wakacjach – morze, plaża, słońce… Było to dla nas tym ważniejsze, że jeszcze kilka dni temu – w Palangan – mieliśmy na sobie kurtki zimowe, a gdy wyjeżdżaliśmy z Krakowa, zaraz po kolacji wigilijnej, padał śnieg.

Wyspa Queshm to miejsce niezwykłe – ze wspaniałą, właściwie nienaruszoną naturą i tradycyjnymi wioskami rybackimi, a co najważniejsze – bez turystów. Pierwsze kroki skierowaliśmy do miasteczka, a właściwie wioski Laft.

Nie ukrywam, że choć krowa jedząca foliowy worek zrobiła na nas wrażenie, to jednak nie do końca tego się spodziewaliśmy. Dlatego po „zdeptaniu” miasteczka ruszyliśmy dalej. Wyspa słynie między innymi z lasów mangrowcowych, czyli namorzyn. To wiecznie zielone lasy strefy międzyzwrotnikowej. Rozrastają się nad brzegami mórz i oceanów, zalewane w czasie przypływu i osuszane, gdy przychodzi odpływ. By dostosować się do życia w słonej wodzie, rośliny te wykształciły specyficznie wyglądający system korzeniowy. Dla nas wygląda to dość niezwykle. Warto tę roślinność podziwiać, także dlatego, większość tych lasów w innych częściach świata jest niszczona pod zabudowę nadmorskich kurortów. Oczywiście między drzewami toczy się życie zwierząt, które mogliśmy podziwiać z łódki. Czuliśmy się trochę jak na wycieczce dla ornitologów, a nasz irański sternik dbał o to, byśmy nie przegapili żadnego okazu i gdy tylko dostrzegł jakiegoś ptaka, od razu nam go pokazywał.
Bardziej niż ptaki podobały nam się krajobrazy. 

Największą atrakcją wyspy jest kanion. Spotkaliśmy tam dość licznych turystów, najczęściej irańskich, dla których byliśmy większą atrakcją niż otaczająca przyroda. Właściwie zaraz po zaparkowaniu samochodu zaczepiła nas irańska rodzina. A dokładnie młoda mama dwóch uroczych chłopców, którzy przyglądali się nam z zaciekawieniem, podobnie jak ich tata. Była nieco skrępowana, ale wygrała ciekawość. Podeszła do mnie, na towarzyszącego mi kolegę prawie nie patrzyła.
– Przepraszam, skąd jesteście? Wyglądacie zupełnie inaczej niż my – powiedziała bardzo dobrym angielskim.
Nie pierwszy raz ktoś nas o to pytał w Iranie, więc spokojnie wytłumaczyłam, że przylecieliśmy na urlop z Polski i zwiedzamy. Ona nadal zdziwiona zapytała, kto jest naszym managerem wycieczki. Trochę mnie to rozbawiło i z uśmiechem wskazałam na przyjaciela. Kobieta cały czas nie kryła zdziwienia. W międzyczasie rozmowie zaczął się przysłuchiwać jej mąż, a dzieci przyglądały się nam coraz odważniej. Nie dawała za wygraną:
– A gdzie jest wasz kierowca?
Wtedy wskazano mnie. My byliśmy coraz bardziej rozbawieni, a oni zdezorientowani. Z uśmiechem na ustach spokojnie wytłumaczyliśmy, że do Teheranu dolecieliśmy samolotem, a tam wynajęliśmy samochód, którym podróżujemy.
– No tak, ale skąd wy w ogóle wiedzieliście, że tu jest taka wyspa. Dla nas to atrakcja. Mamy teraz długi weekend i przyjechaliśmy z dziećmi na wycieczkę, a wy? – nadal nie mogła zrozumieć.

To było coś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy. Ludziom mieszkającym w tak niezwykłym, pięknym kraju musieliśmy tłumaczyć, jak bardzo fascynuje nas ich kultura i zabytki. Opowiadaliśmy, gdzie już byliśmy, co wywarło na nas największe wrażenie, a co jeszcze planujemy zobaczyć. Bardzo cieszyło ich to, co mówiliśmy. Wreszcie ktoś fotografował nas! A potem poszliśmy oglądać kanion.

W drodze do jaskini. Plaża pokryta solą.
Jaskinia.
To był wspaniały dzień. Patrząc na te piękne widoki plaży w zachodzącym słońcu, pomyśleliśmy, że chętnie zostalibyśmy na wyspie trochę dłużej.
Przed powrotem na stały ląd postanowiliśmy coś zjeść. W tym celu jechaliśmy wzdłuż plaży na wschód, gdzie są hotele, restauracje i centra handlowe. Widząc galerię całą w neonach światowych marek, poczuliśmy się trochę jak w domu. Jakie było jednak nasze zaskoczenie, gdy po wejściu okazało się, że w butikach znanych firm sprzedaje się rzeczy jak z bazaru, które nie mają z tymi firmami absolutnie nic wspólnego poza logo.

Odwiedziliśmy Queshm zimą i wydaje mi się, że jest to najlepsza pora roku, by zwiedzić wyspę. W innym terminie wysoka temperatura i wilgotność powietrza może znacznie zakłócać tę przyjemność.

The post Wyspa Queshm appeared first on Magdalena Dziedzic.

]]>
https://magdalenadziedzic.com/wyspa-queshm/feed/ 0